„Dusiciel z Bostonu” – recenzja filmu

i

Autor: materiały prasowe Disney+ „Dusiciel z Bostonu” – recenzja filmu

Nowości filmowe

Kolejny seryjniak doczekał się filmu. Tym razem padło na Dusiciela z Bostonu [RECENZJA]

2023-03-17 21:39

Serwisy streamingowe mają chyba jakąś niepisaną zasadę, że raz na kilka miesięcy muszą, ale to MUSZĄ, uraczyć nas kolejną opowieścią o zwyrodniałym seryjniaku, którego tropem podążają śledczy, tudzież niezłomni dziennikarze. Inaczej świat filmowo-serialowy legnie w gruzach, a miłośnicy kryminałów zaczną walić drzwami i oknami, domagając się nowego kontentu.

Nie zrozumcie mnie źle – sama lubię obejrzeć dobry kryminał, a temat seryjnych morderców (i ich miejsca w popkulturze) fascynuje mnie od dawna, tak samo jak rzesze użytkowników Netfliksa, Disney+ i innych platform. Sęk w tym, że popyt tak napędza podaż, że twórcy coraz częściej nie silą się nawet na oryginalność, czy zainteresowanie odbiorcy czymkolwiek innym, niż wstrząsające zbrodnie kolejnego zbrodniarza. Zamiast tego otrzymujemy produkowane taśmowo filmidła naznaczone nijakością, wtórnością i sztampowością. Idealnym tego przykładem jest „Dusiciel z Bostonu” – film wyprodukowany przez Hulu, który dziś zawitał w ofercie Disney+.

„Dusiciel z Bostonu” – recenzja filmu

Tym razem, w przeciwieństwie do „Podłego, okrutnego, złego”, czy „Dahmera”, śledzimy pościg za seryjnym mordercą z perspektywy dziennikarki, która ruszyła jego tropem. Loretta to wannabe dziennikarka śledcza, która przez branżowy szowinizm i czasy, w których przyszło jej żyć, utknęła w dziale life style’owym i zamiast ujawniać szokujące detale zbrodni i nadużyć, recenzuje tostery. Gdy jednak w mieście zaczyna panoszyć się wyjątkowo zwyrodniały zabójca kobiet, a policja rozkłada ręce, nasza bohaterka rzuca wszystko i na przekór światu i własnemu przełożonemu, rozpoczyna własne śledztwo.

Główna bohaterka kreowana jest na postać silnej i uparcie dążącej do celu kobiety, co niestety zderza się z kiepską grą Keiry Knightley i w efekcie jesteśmy skazani na śledzenie losów zwyczajnie płaskiej i nieciekawej bohaterki, które w gruncie rzeczy niewiele nas obchodzą. Znacznie lepiej radzą sobie znajdująca się na drugim planie Carrie Coon jako doświadczona i pozbawiona dziecięcej naiwności „starsza kumpela po fachu”, oraz David Dastmalchian w roli złowieszczo tajemniczego Alberta DeSalvo. Gwiazdor „The Suicide Squad” widnieje na ekranie przez zaledwie kilka minut, ale to w całości wystarcza, by przekonał nas do tego, że jego bohater zdolny jest do wszystkiego. Nawet serii bestialskich gwałtów i mordów, lub skłamania na ten temat dla sławy i pieniędzy. To on powinien być głównym bohaterem tej opowieści i „Dusiciel z Bostonu” wyszedłby na tym znacznie lepiej.

Dzieło Matta Ruskina nie jest złym filmem, ale nie jest też dobrym. To miałki, nijaki i pozbawiony jakiegokolwiek polotu produkt, który równie dobrze mógłby wygenerować algorytm „co się teraz ogląda”. Posługując się internetowym żargonem, „Dusiciela z Bostonu” określiłabym mianem basicowego. To twór bezpieczny i pozbawiony pazura, który niczym nie wyróżnia się na tle dziesiątej filmów o podobnej formule, czy tematyce. Sposób, w jaki prowadzona jest narracja naturalnie nasuwa nam porównania z „Zodiakiem” Finchera i jest to boleśnie nierówne zestawienie, nawet jeśli tego drugiego uznaję za zaledwie przeciętny kryminał. Reasumując – jeśli wybitnie wam się nudzi i lubicie tematykę seryjniaków, śmiało możecie sięgnąć po „Dusiciela z Bostonu”, ale miejcie na uwadze, że nie wniesie on absolutnie nic do waszego życia, a przy tym prawdopodobnie porządnie was wynudzi. Ocena: 5/10.

OSCARY 2023 to chyba jakiś żart! Co się wydarzyło na gali filmowej? | To Się Kręci #11