Zrzuciła z siebie nie tylko ubrania. Intymny, surowy i wyzwalający spektakl Lorde w Łodzi [RELACJA Z KONCERTU]

2025-12-07 13:27

Lorde przeniosła klimat klubowego, wręcz osobistego show do przestrzeni, która zwykle zjada intymność. Wokalistka dosłownie obnażyła się przed słuchaczami zgromadzonymi w łódzkiej Atlas Arenie, odsłaniając znacznie więcej, niż ciało. Swoje emocje! Wszystko to w rytm pulsujących laserów, przeszywających bitów i wyzwalających ultradźwięków.

Lorde wystąpiła w Polsce

i

Autor: materiały prasowe Universal Music Polska/ Materiały prasowe

Dobiegający końca 2025 rok należał m.in. do Lorde. Po dość surowo ocenionym "Solar Power", będącym najbardziej eksperymentalną pozycją w jej dyskografii, nowozelandzka gwiazda na nowo odnalazła siebie, tworząc materiał na krążek "Virgin". Pierwszą zapowiedzią albumu był wydany w kwietniu singiel "What Was That", który w pierwszą dobę od premiery wygenerował ponad trzy miliony streamów na Spotify. Świat ewidentnie czekał na powrót "starej" Lorde. Tym bardziej niezrozumiałe wydają się być decyzje Recording Academy, która pozbawiła piosenkarkę nominacji do nagród Grammy, przynajmniej za hitowy singiel.

Lorde nie pozbawiła jednak swoich fanów przeżywania z nią materiału z Virgin na żywo, wyruszając w trasę koncertową "Ultrasound Tour", z którą 6 grudnia dotarła do Polski, a konkretnie do Atlas Areny w Łodzi. Choć to pełnowymiarowy obiekt, mogący pomieścić kilkanaście tysięcy osób, goszczący największe światowe gwiazdy i przystosowany pod multimedialne, pełne efektów show, tym razem zamienił się w niewielkich rozmiarów klub muzyczny. Już pierwsze minuty "Ultrasound Tour" wytworzyły wrażenie, jakby Lorde zaprosiła wszystkich nie do areny, a do miejsca wielkości warszawskiej Hydrozagadki. Było intymnie, surowo i swobodnie. Ta atmosfera utrzymywała się przez najbliższe dwie godziny.

W przypadku "Ultrasound Tour" minimalizm nie jest wynikiem oszczędności, a estetycznym wyborem, który pozwala skupić się na głosie i emocjach. Artystka rozpoczęła koncert od "Hammer", numeru otwierającego jej najnowszy krążek, zbliżając się do strumienia światła. To właśnie ono - światło - stanowiło główny element scenografii. Dzisiejsi dwudziestoparolatkowie, wychowani na "Pure Heroine", entuzjastycznie zareagowali na pojawienie się piosenkarki na scenie, a euforia tylko wzrosła, gdy wybrzmiały pierwsze dźwięki "Royals", debiutanckiego singla Lorde, który uczynił z niej supergwiazdę. Dla wielu z nich usłyszenie tego kawałka i zobaczenie idolki na żywo było spełnieniem nastoletniego marzenia.

Chociaż można było zauważyć, że najwięcej emocji budzą kawałki z "Pure Heroine" i ocenianej jako opus magnum "Melodramy", nie było tu upchanej na siłę nostalgii. Lorde postawiła sobie za cel, by to materiał z "Virgin" wybrzmiał najmocniej - i tak też było. Fani niczym w transie obserwowali, jak artystka obnaża się przed nimi - dosłownie i w przenośni - zrzucając z siebie kolejne elementy garderoby. Zaczęła od paska przy "Broken Glass", by już kilka piosenek dalej, w trakcie "Current Affairs", bez problemu ściągnąć z siebie szerokie jeansy, zostając w bokserkach od Calvina Kleina, które następnie pozwoliła oblać wodą z viralowego bidonu za ok. 700 złotych w trakcie "GRWM".

Cała prawda o Viki Gabor - ciąża, powiększone usta, stawka za koncerty | Gwiazdy przejmują ESKA.pl

Lorde w Łodzi 2025 - relacja z koncertu

Ciało, obok światła, stanowiło fundament "Ultrasound Tour". Zostało doskonale wyeksponowane za sprawą profesjonalnej pracy kamer, uwydatniającej każdy szczegół, każdą zmianę pozycji, dynamikę ludzkiej fizjonomii. Przy "Man Of The Year" Lorde poszła o krok dalej, ściągając z siebie czerwony t-shirt i prezentując się publiczności z taśmą zakrywającą biust, zupełnie jak w teledysku. Przy "If She Could See Me Now" miała już na sobie czarny top i dziurawe rękawy.

Po tym rozpoczęło się prawdziwe, katartyczne wręcz szaleństwo. "What Was That" i "Green Light" były jak eksplozja narastającej euforii, powiew świeżego powietrza, symboliczne zerwanie z siebie łańcucha własnych ograniczeń, presji i kontroli. Po tym emocjonalnym łomocie nastała chwila ukojenia, odsapnięcia i odpoczynku. Lorde, niewzruszona tym, co spotkało niedawno Billie i Arianę, ubrana w świecącą kamizelkę, przemieszczała się spokojnie pośród fanów, śpiewając "David". Można to porównać do ostatnich chwil imprezy, gdy opuszczasz klub o świcie, zostawiając wszystkie wytańczone, wyskakane emocje za sobą, w tych czterech ścianach. Pożegnanie nastąpiło na "B-stage". Tam Lorde wykonała "Ribs".

Wokalistka, na której koncert przyszło nam czekać osiem lat (tyle minęło od jej występu na Open'erze), obiecała, że przy kolejnych trasach zawsze będzie pamiętać o Polsce.

Jesteśmy naprawdę szczęśliwi, będąc w Polsce, to dopiero nasz drugi koncert tutaj. Osiem lat temu zagraliśmy festiwal w strugach deszczu. Jesteście szaleni, wiedziałam to już wtedy, trochę nam zajęło, żeby przyjechać tu z naszym show, więc dziękuję za waszą cierpliwość. To wydaje się być najlepszy czas na poznanie się, bo w końcu czuję się połączona ze sobą, w zgodzie z tym, kim jestem - mówiła.

Jak zdradziła, jest bowiem wielką fanką polskiej kultury, sztuki i literatury. Cóż, Lorde, słowo się rzekło! Przykład Lady Gagi pokazuje, że jesteśmy pamiętliwi. Swoją drogą - 6 grudnia były Mikołajki. Czy można było dostać lepszy prezent, niż taki na lata?