Czy „cudowne dzieci” naprawdę częściej zostają najlepszymi dorosłymi?
W powszechnym myśleniu o talencie często wygrywa prosty schemat: szybkie sukcesy w dzieciństwie, „wrodzone” predyspozycje i lata mocno ukierunkowanego treningu mają prowadzić do wielkich wyników w dorosłości. Tak właśnie projektuje się wiele programów, które mają wyłapać najzdolniejszych i jak najszybciej „dokręcić” im tempo rozwoju w jednej, konkretnej dziedzinie. Tymczasem nowe ustalenia opisane na łamach „Science” podważają ten model. Zespół kierowany przez Arne Güllicha, profesora nauk sportowych na Uniwersytecie Technicznym Nadrenii-Palatynatu w Kaiserslautern-Landau, wskazuje, że takie podejście może opierać się na błędnych założeniach. Wnioski płyną z ponownej analizy dużych zbiorów danych i zestawienia wyników wielu wcześniejszych projektów badawczych.
Jak wyglądała analiza i kogo objęła?
Badacze wrócili do danych z dziewiętnastu oryginalnych badań i przyjrzeli się rozwojowi łącznie 34 839 osób, które należały do światowej czołówki w swoich dziedzinach. W tej grupie znaleźli się między innymi laureaci Nagrody Nobla w naukach ścisłych, medaliści olimpijscy, najlepsi szachiści świata oraz najsłynniejsi kompozytorzy muzyki klasycznej. Wynik okazał się zaskakująco spójny: zdecydowana większość dorosłych liderów rankingów nie rozwijała się „jednotorowo” od początku, tylko dorastała, próbując różnych aktywności i dopiero z czasem budując najbardziej zaawansowane kompetencje. W praktyce oznacza to, że droga do światowego poziomu częściej przypomina stopniowe „szukanie swojej ścieżki” niż wczesną, twardą specjalizację.
Co to oznacza dla edukacji i programów talentowych?
W analizie podkreślono też, że „najlepsi juniorzy” i „najlepsi dorośli” to zwykle nie te same osoby. Tylko około dziesięciu procent tych, którzy osiągnęli wielkie wyniki w dorosłości, należało wcześniej do ścisłej czołówki w młodym wieku. I odwrotnie: tylko około dziesięciu procent młodzieżowych liderów później przebija się do światowej elity w dorosłej rywalizacji.
Arne Güllich wskazał trzy hipotezy, które mają tłumaczyć, dlaczego tak się dzieje. Pierwsza to hipoteza poszukiwania i dopasowywania: kontakt z różnymi dyscyplinami ma zwiększać szansę, że dana osoba z czasem znajdzie obszar najlepiej pasujący do jej predyspozycji. Druga, hipoteza zwiększonego kapitału uczenia się, zakłada, że różnorodne doświadczenia edukacyjne budują „kapitał” potrzebny do późniejszego, długotrwałego uczenia się już w wybranej dziedzinie. Trzecia, hipoteza ograniczonego ryzyka, mówi o zmniejszaniu prawdopodobieństwa czynników, które potrafią wykoleić karierę: od przeciążenia i wypalenia, przez utknięcie w aktywności, która przestaje cieszyć, po kontuzje w dyscyplinach psychomotorycznych, takich jak sport czy muzyka.
Wnioski są istotne dla tego, jak myślimy o wspieraniu młodych ludzi. Według Güllicha, aby realnie pomagać utalentowanym, nie należy pchać ich w zbyt wczesną specjalizację. Zamiast tego warto zachęcać do rozwijania różnych zainteresowań i tworzyć warunki do równoległego rozwoju w dwóch albo trzech dziedzinach, także takich, które na pierwszy rzut oka nie są ze sobą powiązane, jak językoznawstwo i matematyka czy geografia i filozofia. W tekście przypomniano też, że Albert Einstein od najmłodszych lat interesował się muzyką.
Na końcu warto dodać, że temat dotyczy nie tylko sportu, lecz szerzej: tego, jak rozumiemy edukacja, jak wspieramy dzieci i jak budujemy warunki do rozwoju zdolność. Z perspektywy tej analizy „cudowne dziecko” wcale nie musi być najpewniejszą przepowiednią dorosłego sukcesu, a różnorodność doświadczeń może być ważniejsza, niż wielu osobom się wydaje.