- Według eksperta ds. rozminowania, Wojciecha Wójcińskiego, za dywersją na linii kolejowej nr 7 Warszawa-Dorohusk mogli stać amatorzy.
- Głównym celem ataku nie było doprowadzenie do katastrofy kolejowej, lecz wywołanie strachu, paraliżu komunikacyjnego i demonstracja siły.
- Niewielkie uszkodzenia toru wynikają prawdopodobnie ze zbyt słabego ładunku wybuchowego lub jego złego ułożenia. Szyna pękła całkowicie dopiero pod ciężarem kolejnych pociągów.
- Ekspert wskazuje, że fizyczna ochrona całej trasy jest niemożliwa i podkreśla kluczową rolę czujności obywatelskiej w zapewnianiu bezpieczeństwa infrastruktury.
- Więcej ciekawych artykułów znajdziesz na stronie głównej Radia ESKA.
Słaby ładunek lub błąd dywersantów
Wojciech Wójciński, dowódca patroli rozminowania z doświadczeniem w misjach w Afganistanie, Iraku i Libanie, w wywiadzie dla telewizji Biełsat (Belsat) stwierdził, że celem dywersantów było „wywołać strach i panikę”. Ekspert, który jest współtwórcą Lebanon Mine Action Center, zwrócił uwagę, że wybrane przez nich miejsce było doskonale przemyślane. Jak ocenił, „jest idealne do takiego ataku: zaraz za przepustem, na początku łuku”.
Jednocześnie Wójciński podkreślił, że niewielkie uszkodzenia toru mogły wynikać z użycia zbyt słabego materiału wybuchowego lub jego niewłaściwego ułożenia. Według eksperta szyna „została jedynie wewnętrznie uszkodzona” i pękła całkowicie dopiero pod ciężarem kilku kolejnych pociągów. Zaznaczył przy tym, że tzw. wykruszenia główki szyny są zjawiskiem, które zdarza się naturalnie, szczególnie zimą. „To jest normalny proces i nie jest on groźny, o ile uszkodzenie nie jest duże. Ale to się wyczuje w lokomotywie” – stwierdził ekspert.
Pokaz siły i sianie paniki
Zdaniem Wojciecha Wójcińskiego należy odrzucić tezę, że celem dywersantów było doprowadzenie do katastrofy kolejowej. Ekspert wyjaśnił, że precyzyjna detonacja ładunku w momencie przejazdu pociągu byłaby zbyt ryzykowna dla sprawców. „Żeby wywołać detonację we właściwym momencie, trzeba by być na miejscu, a to jest ryzykowne. Obstawiam więc, że zadaniem było wykruszenie szyny” – stwierdził.
W opinii eksperta ilość materiału wybuchowego, którym dysponowali dywersanci, była albo za mała, albo „nieprawidłowo założyli ładunek”. Jego zdaniem, zleceniodawcy ataku chcieli wysłać jasny sygnał: „o pokazanie: wiemy, że tędy jeździcie i jesteśmy w stanie tu uderzyć, więc miejcie się na baczności”.
"Obstawiam, że to było uderzenie w infrastrukturę, mające za zadanie wywołanie paraliżu i paniki. A gdyby coś się wykoleiło, to byłby to bonus" – uważa Wójciński.
Ochrona torów i rola obywateli
Ekspert odniósł się również do metod zabezpieczania infrastruktury krytycznej. Wskazał, że na Zachodzie, z wyjątkiem Niemiec, na liniach kolei dużych prędkości stosuje się specjalne światłowody, które „nasłuchują częstotliwość drgań szyn”.
"Taki światłowód słyszy, czy nie pękła obręcz koła, albo szyna. Ale to są koszty, a u nas dotychczas nie było takiej potrzeby" - powiedział rozmówca portalu Biełsat. Dodał również, że fizyczna ochrona całej trasy jest niemożliwa, ponieważ „obstawienie całej trasy ludźmi jest na dłuższą metę niewykonalne”.
Wójciński zaapelował, aby społeczeństwa państw europejskich wzięły większą odpowiedzialność za wspólne bezpieczeństwo. Podkreślił kluczową rolę czujności obywatelskiej. "Zależy ono od obywateli, których jest więcej niż służb. Wszystko, co wygląda nienaturalnie, trzeba zgłaszać. Nie wstyd zadzwonić raz za dużo, wstyd zadzwonić raz za mało i przez to nie zapobiec tragedii" – podkreślił ekspert.