Joanna Kołaczkowska była prawdziwym wulkanem energii. Na scenie emanowała niezwykłą charyzmą, a jej charakterystyczny śmiech był zaraźliwy. Jej mimika, gesty i sposób bycia sprawiały, że każda kreowana przez nią postać była niepowtarzalna i autentyczna. Potrafiła znakomicie odegrać zarówno postaci stereotypowe, jak i zupełnie absurdalne sceny, zawsze z dawką inteligentnej ironii i błyskotliwego dowcipu. Nic więc dziwnego, że szybko stała się jedną z najważniejszych postaci polskiej sceny kabaretowej, a widzowie tłumnie przychodzili na każde wystąpienia Kabaretu Hrabi, którego członkinią była od początku jego istnienia, czyli od 2002 roku. Wiadomość o chorobie Kołaczkowskiej zasmuciła jej fanów, którzy do końca wierzyli, że uda jej się pokonać nowotwór. Niestety, 17 lipca br. napłynęły smutne wieści o jej śmierci.
Zobacz także: Dariusz Kamys nadal nie pogodził się ze śmiercią Joanny Kołaczkowskiej. "Wciąż jest piekielnie trudno"
Tak wyglądały ostatnie dni Joanny Kołaczkowskiej
Dwa miesiące po śmierci Joanny Kołaczkowskiej jej przyjaciele ujawnili, jak aktorka dowiedziała się o diagnozie oraz, jak wyglądały jej ostatnie dni. Artystka mimo mało optymistycznych rokowań przyjęła diagnozę ze spokojem.
Dla mnie to było niepojęte. Lekarz powiedział jej otwarcie, że rokowania są bardzo złe, a ona przyjęła to bez łez, bez buntu. Kiedy ja drżałam, jak to przeżyję, ona powtarzała z czułością i troską: "Nie martw się, Gosiu, wszystko będzie dobrze". I mówiła to tak lekko, że chwilami miałam wrażenie, że to ona opiekuje się nami, a nie my nią - mówiła w wywiadzie dla "Pani" przyjaciółka Kołaczkowskiej - Małgorzata Olejarz.
Przyjaciółka wspomniała, że starała się być silna, aby dodać chorej otuchy. Natomiast Jacek Olejarz w tej samej rozmowie wyznał, że ostatnie dni Joanny Kołaczkowskiej nie były przepełnione rozpaczą, a śmiechem i radością, tak charakterystycznym dla artystki.
W jej odchodzeniu nie było smutku, płaczu ani rozpaczy. Było coś innego: śmiech, ciepło, rozmowy, wygłupy. Jej dom stał się miejscem, w którym nagle zrobiło się gwarno. Ktoś coś gotował, ktoś żartował… I w tym wszystkim Asia - obecna, spokojna, uśmiechnięta. Była szczęśliwa, kiedy widziała nas razem - żartujących, gadających głupoty, wspominających dawne czasy. I że nikt się nie spieszy, że kawa stoi na stole, że pachnie rosół, że ktoś coś gotuje, ktoś inny wpada, załatwia, że cały dom tętni obecnością. To było jak powrót do dawnych lat - taki mały akademik pełen życia - wspominał Olejarz.