Spis treści
Dylogia horrorów "To" opartych na kultowej książce Stephena Kinga może i się nieco wykoleiła w drugiej odsłonie, ale i tak uchodzi obecnie za jeden z najpopularniejszych popcornowych (czyli niezbyt ambitnych, acz przyjemnych w odbiorze) straszaków ostatnich lat. Głównie oczywiście za sprawą klauna Pennywise'a kreowanego przez nieocenionego Billa Skarsgårda. Z serialem "To: Witajcie w Derry" wiązano zatem wielkie nadzieje.
"To: Witajcie w Derry" - recenzja serialu HBO na podstawie powieści Stephena Kinga
Do recenzji udostępniono nam pięć z ośmiu odcinków "To: Witajcie w Derry" i muszę przyznać, że moim skromnym zdaniem jest to pięć naprawdę porządnych odcinków. Wkradają się wprawdzie pewne dłużyzny, a narracja mogłaby być prowadzona z większą gracją, niemniej napięcie i terror siany przez Pennywise'a towarzyszą nam od samego początku. Sekwencja otwierająca jest zresztą bardziej creepy niż wszystko, co widzieliśmy w dylogii "To" razem wzięte.
Wspomniałam o obecności Pennywise'a, ale czuję się w obowiązku ostrzec was, że jest to obecność bardzo umowna. O ile w filmach słynnego klauna o hipnotyzującym uśmiechu Billa Skarsgårda spotykamy już na dzień dobry, o tyle w serialu objawia się on w większości pod postacią koszmarów serwowanych głównym bohaterom. Twórcom zależało bowiem na rozbudowaniu świata przedstawionego i zaznajomieniu nas z protagonistami, zanim Penny wkroczy w pełnej krasie i swej "docelowej" postaci. Osobiście uważam ten zabieg za słuszny i jak najbardziej udany, bo gdy rzeczony jegomość wreszcie raczy nas swą realną obecnością, robi odpowiednie wrażenie, ale wiem, że wielu widzów będzie na to narzekać (narzekają już zresztą niektórzy krytycy), zwłaszcza, że kampania promocyjna opiera się głównie na Pennym i jego czerwonym baloniku.

i
Akcja "To: Witajcie w Derry" zabiera nas do lat 60. XX wieku i twórcy ochoczo korzystają z okazji, by odpowiednio ten serial wystylizować. Klimat jest niesamowity, a scenografie i kostiumy cieszą oko. Czas akcji wpływa też oczywiście na fabułę, bo scenarzyści co rusz nawiązują do społecznych napięć i problemów typowych dla tamtych czasów - od zimnej wojny i strachu przed nuklearną zagładą, po silnie zakorzeniony w ludziach rasizm. Wszystko to sprawia, że "To: Witajcie w Derry" jest serialem przerażającym na wielu poziomach, z jednej strony mamy bowiem sekwencje horroru, gdy Pennywise zasiewa strach w sercach dzieci, z drugiej zaś bolesną świadomość, że najgorszymi potworami są i zawsze byli jednak ludzie ze swoimi uprzedzeniami, kompleksem boga i przekonaniem o własnej nieomylności.
"To: Witajcie w Derry" - czy warto obejrzeć serial?
Odpowiadając na pytanie, które z pewnością wszyscy sobie zadajecie - tak, "To: Witajcie w Derry" straszy aż miło, a twórcy wykazują się sporą dozą kreatywności w ukazywaniu koszmarów głównych bohaterów. Już w pierwszym odcinku ustawiają również stawkę, by zasygnalizować nam, że Derry bliżej do Westeros niż Hawkins - tu naprawdę NIKT nie jest bezpieczny. Jest to o tyle istotne, że w przeciwieństwie do filmów nie zadajemy sobie pytania, czy dzieciaki zdołają pokonać Pennywise'a. Wiemy, że nie zdołają (inaczej nie byłoby filmów). Napięcie trzeba było więc budować inaczej i z tego, dość trudnego, zadania scenarzyści wywiązali się wzorowo.
Reasumując, "To: Witajcie w Derry" uważam za serial udany, który spełnia pokładane w nim nadzieje (ostatnie trzy odcinki mogą oczywiście nieco zmienić moją opinię, ale wtedy po prostu wrócimy do tej "rozmowy"). Jest ładny wizualnie, wciąga i straszy jak powinien (choć to też kwestia osobistych preferencji). Jeśli miałabym się do czegoś przyczepić, poza wspomnianymi na wstępie dłużyznami, to do gry aktorskiej młodej części obsady - w filmach dzieciaki radziły sobie znacznie lepiej. Ocena: 7/10 (pierwszy odcinek zadebiutuje w HBO Max w poniedziałek 27 października).
Polecany artykuł: