“Dungeons & Dragons: Złodziejski honor” – tak się moi drodzy pisze listy miłosne (RECENZJA)

i

Autor: materiały prasowe “Dungeons & Dragons: Złodziejski honor” – tak się moi drodzy pisze listy miłosne (RECENZJA)

Recenzje

Murowana porażka, czy nieoczekiwany hit? RECENZJA filmu “Dungeons & Dragons: Złodziejski honor”

2023-04-05 20:12

W nową adaptację Dungeons & Dragons nie wierzył niemal nikt. Filmowi wróżono sromotną porażkę zarówno na polu finansowym, jak i artystycznym. Tymczasem po pierwszych pokazach zza oceanu zaczęły dobiegać głosy o… świetnie skrojonej komedii akcji, która ma realną szansę stać się blockbusterem roku. To jak to w końcu jest z tym “Złodziejskim honorem”?

W spektakularnym sukcesie “Wszystko wszędzie naraz” zaczęto dopatrywać się rewolucji na polu kina rozrywkowego. Gargantuiczny budżet, hollywoodzkie gwiazdy i utarte schematy odchodzą do lamusa, a widzowie i krytycy oczekują świeżości, nieszablonowości i brawury na modłę tegorocznego zdobywcy Oscara, tudzież szytego na miarę artyzmu, jakim raczy nas seria o Johnie Wicku. Dodajmy do tego coraz mniejszy entuzjazm towarzyszący premierom kolejnych widowisk o trykociarzach i powoli maluje nam się obraz nowej epoki, w której dla produkcji pokroju nowego “Dungeons & Dragons” nie ma już miejsca. Tymczasem banda wykolejeńców pod wodzą Chrisa Pine’a wkracza na ekran, uzbrojona w klisze i zapożyczenia ze wszystkiego, co “stare i niemodne”, pokazując, że to wciąż działa. Trzeba tylko tę machinę odpowiednio dostroić.

“Dungeons & Dragons: Złodziejski honor” – tak się moi drodzy pisze listy miłosne

Punktem wyjścia jest opowieść o człowieku, którego biografię należałoby zatytułować wersem z kultowego utworu Budki Suflera – znowu w życiu mi nie wyszło. Edgin to bowiem chłop o złotym sercu, który stara się, jak może, ale jakoś wszechświat ma zawsze inne plany. Pewnego dnia zmuszony jest jednak stawić czoła swoim porażkom i by tego dokonać, montuje ekipę, w skład której wchodzą wrażliwa wojowniczka, nieufna zmiennokształtna i ciamajdowaty czarownik o umiejętnościach tak marnych, że Neville Longbottom to przy nim drugi Dumbledore. Wraz z nimi wyruszamy w przygodę, która przywodzi na myśl połączenie “Shreka”, “Władcy Pierścieni”, “Mrocznych materii” i pierwszej odsłony “Avengers”. Z założenia powinno wyjść z tego pokraczne monstrum trącące wtórnością i tandetą, jednak twórcy operują wyświechtanymi motywami w sposób tak zręczny, że nadają całości swoistej… świeżości.

“Dungeons & Dragons: Złodziejski honor” – recenzja

i

Autor: materiały prasowe “Dungeons & Dragons: Złodziejski honor” – recenzja

Jonathan Goldstein i John Francis Daley zdają sobie bowiem sprawę, że jedno porządne cameo jest lepsze, niż tuzin przeciętnych, patetyczne frazesy wypluwane przez odklejonych od rzeczywistości bohaterów grają tylko wtedy, gdy nie są traktowane poważnie, a popkulturowe nawiązania winny wynikać z fabuły, a nie stanowić jej fundament. W efekcie otrzymujemy zmyślnie poprowadzoną odę do największych graczy mainstreamu ostatnich dziesięcioleci, która wciąż zachowuje autonomię. Scenariusz “Złodziejskiego honoru” czerpie bowiem garściami z dorobku popkultury, robi to jednak na tyle subtelnie, że nie czujemy się bombardowani piętrzącymi się easter eggami, a czerpiemy autentyczną radochę ze śledzenia poczynań bohaterów w świecie, który jedynie przypomina znane nam rejony. Krótko rzecz ujmując – tutaj pomysł rodzi mrugnięcie okiem, nie odwrotnie, i już za to twórcom należy się uznanie.

“Dungeons & Dragons: Złodziejski honor” – recenzja

i

Autor: materiały prasowe “Dungeons & Dragons: Złodziejski honor” – recenzja

Jeśli coś jest głupie, ale działa…

“Dungeons & Dragons: Złodziejski honor” sprawdza się zarówno na poziomie scenariusza, jak i światotwórstwa i prowadzenia bohaterów. Ci ostatni oparci są na kliszach i stereotypach, ale znów – ujętych w sposób tak niewymuszony i bezpretensjonalny, że z miejsca obdarzamy ich sympatią i z zapartym tchem śledzimy dalsze przygody. Aktorsko też jest przyzwoicie. Ba, nawet drewnianego jak kłoda Regé-Jean Page’a obsadzono tak, że jego braki warsztatowe przekuto w atut. Jego postać to zresztą jedna z największych zalet filmu, choć tą kluczową jest bez wątpienia chwilami prostacki, lecz częściej nieoczywisty humor, oparty na tym, co już kiedyś widzieliśmy, tylko niekoniecznie w takim wydaniu (jak spasiony smok, motyw umarlaków, czy komedia omyłek).

Reasumując, “D&D” to kawał porządnej rozrywki, gdzie fabuła jest przewidywalna do bólu, acz wciągająca jak diabli, i nawet gdy w momentach wzruszu czujemy podskórnie, że twórcy bazują na prostych emocjach, łzy same cisną się do oczu. Wszystko oczywiście w myśl zasady, że jeśli coś jest głupie, ale działa, to wcale tak głupie nie jest. Za to w końcu umiłowaliśmy mainstream, nieprawdaż?

“Dungeons & Dragons: Złodziejski honor” zawita na ekranach polskich kin w piątek 14 kwietnia i pamiętajcie – jest jedna scena w trakcie napisów.

OSCARY 2023 to chyba jakiś żart! Co się wydarzyło na gali filmowej? | To Się Kręci #11