Wszystko zaczyna się od marzeń. Trzy dekady temu pięcioletnia dziewczynka zamarzyła sobie o byciu piosenkarką, a swoim talentem pochwaliła w bardzo popularnym wówczas programie "Od przedszkola do Opola". Kto by pomyślał, że za kilkanaście lat stanie się ona jedną z największych gwiazd w naszym kraju? No właśnie... Marzenia się nie spełniają, marzenia się spełnia, a odwaga w dążeniu do celu to największa forma buntu, gdy wszyscy wokoło próbują podcinać skrzydła i odwieść od ich realizacji. Sylwia wie, co mówi, a "było sobie marzenie tour" jest dowodem na to, że warto.
Niewielu artystów może pochwalić się takim katalogiem, co Grzeszczak. Na przestrzeni lat wylansowała ona całą masę radiowych hitów, które stały się ścieżką dźwiękową milionów Polaków. I chociaż na tym etapie kariery mogłaby to robić, Sylwia nie odcina kuponów, tylko cały czas nagrywa kolejne - jak sama nazywa swoje kawałki - bangery, docierając za ich sprawą do nowych słuchaczy. Wśród publiczności można było spotkać fanów w każdym wieku - od dzieci po seniorów. Gdybyśmy mieli własne Halftime Show, Sylwia Grzeszczak z pewnością mogłaby się ubiegać o bycie jego bohaterką.
"Co za tempo!" - pomyślałem ja i zapewne tysiące innych fanów zgromadzonych w COS Torwar w Warszawie. Podczas "było sobie marzenie tour" Sylwia właściwie ani na moment nie pozwala na chwilę wytchnienia ani sobie, ani nam. Artystka każde swoje show rozpoczyna emocjonalną balladą "Kiedy tylko spojrzę", wykonywaną przy pianinie, by już za moment wywijać z tancerzami przebranymi za szachowe skoczki w rytm jednego ze swoich ostatnich hitów "Bang bang". Takich zmian tempa w trakcie dwugodzinnego show jest przynajmniej kilka. Właściwie jedynym momentem na złapanie przysłowiowego oddechu jest ten, kiedy scenę przejmują członkowie zespołu, śpiewając znane wszystkim covery. Mimo zdezorientowania, które towarzyszyło mi w pierwszych sekundach, i ja dałem się porwać tej energii.
Setlista "było sobie marzenie tour" to nie tylko same hity. Skrywa ona kilka znanych głównie największym fanom wokalistki perełek, takich jak "Najprzytulniej" z krążka "Sen o przyszłości" i "Hotel chwil" oraz "Zaćmienie" z jego następcy "Komponując siebie". Artystka śpiewa też na trasie przedpremierowo nowy, traktujący o samotności utwór "1/8", który zwiastuje jej długo wyczekiwany, czwarty album studyjny. Największy szał? Oczywiście przy "och i ach", śpiewanej z podziałem na strony lewa-prawa "Karuzeli", zobrazowanej przez szukających się wśród tłumu księżniczki i księcia "Księżniczce" czy będących bisem "Motylach" oraz "Małych rzeczach".
Sylwia Grzeszczak - "było sobie marzenie"
Największym atutem Grzeszczak, poza świetnym głosem, który pozwala jej na serwowanie wokaliz jedna za drugą, jest niewymuszona lekkość. Gołym okiem widać, że scena to jej żywioł. Mimo ogromnych sukcesów na koncie, Sylwia wciąż zdaje się mieć niedosyt i artystyczny głód. Tak jakby wciąż żyła w niej ta mała dziewczynka z Poznania, która dopiero stoi u progu sławy.
Jak można się było spodziewać, wielkie emocje wywołało pojawienie się u boku artystki dwóch mężczyzn, jej kolegów po fachu: Libera, z którym wykonała "Co z nami będzie?" i "Dobre myśli", dając przykład, że można się rozstać w zgodzie, z szacunkiem dla wspólnej przeszłości, jak i Mateusza Ziółko, który był gościem-niespodzianką, i z którym ponownie zaśpiewała "Bezdroża".
Poza gwiazdą i jej gośćmi, należy docenić całą ekipę, zaangażowaną w realizację tego widowiska. Skala przedsięwzięcia była widoczna natychmiast po wejściu do obiektu. Elementy takie jak centralny, wielki ekran, umieszczone po bokach telebimy oraz ledowy fortepian, znajdujący się na końcu wybiegu i będący powodem do dumy dla Grzeszczak, mogą stanowić inspirację dla innych wykonawców na polskiej scenie muzycznej.
Czy da się podsumować tę dwugodzinną przygodę jednym zdaniem? Spróbuję! "było sobie marzenie" i... wzruszenie.