Organizatorzy BitterSweet Festival mają powody do radości. Pierwsza odsłona wydarzenia, łączącego w sobie popową nostalgię z nowoczesnymi brzmieniami, już teraz jawi się jako ogromny sukces. I nie trzeba czekać do końca, by móc to stwierdzić. Ten wniosek sam nasuwał się, gdy patrzyło się na morze ludzi zgromadzonych w piątek, 15 sierpnia.
Na Main Stage jako pierwsza wystąpiła Ella Eyre. Fani 31-latki mogli czuć się w pełni usatysfakcjonowani. Artystka, obdarzona naprawdę świetnym wokalem i ogromną energią sceniczną, zagrała nie tylko swoje największe hity, ale też premierowe kawałki, niektóre po raz pierwszy. Dzięki temu zarówno ci, którzy chcieli pobawić się przy dobrze znanych numerach, jak i poszukiwacze nowości, wyszli z koncertu uradowani, gotowi na więcej muzycznych wrażeń. Ella, podobnie jak dzień wcześniej Julia Wieniawa, udźwignęła niełatwe zadanie otwierania festiwalu.
Po Elli scenę główną przejął Bedoes. Ile on ma w sobie energii - wow! Już na początku zapowiedział, że nie będzie pogadanek, bo warunki festiwalowe są, jakie są, i chce dać fanom jak najwięcej muzyki w swoim godzinnym secie. Zamiast żartów, były podziękowania i słowa motywacji. Jego przemowa o spełnianiu marzeń i sięganiu po to, co wydaje się nieosiągalne, trafiła nie tylko do płaczących ze wzruszenia Bedoesiar, ale też do całej publiczności. I było w tym coś bardzo autentycznego. Raper sam przecież wspominał, przez co przeszedł: od zachwytów przy debiucie, przez falę krytyki, aż do triumfalnego powrotu i koncertu przed dziesiątkami tysięcy ludzi. Nie zabrakło niespodzianek. W pewnym momencie na scenie pojawił się Taco Hemingway, a wspólne wykonanie "Dresscode" z albumu 2115 stanowiło smaczny przedsmak tego, co czeka nas dziś, podczas jedynego koncertu rapera w tym roku.
BitterSweet Festival 2025 - dzień 2.
Gdy Bedoes zakończył set, spora część publiczności przeniosła się na Enea Stage, gdzie o 20:00 pojawił się Jann. Zaczął subtelnie, spokojnymi numerami z debiutanckiego longplaya, ale w połowie koncertu odpalił singiel "Charisma" i od tego momentu scena zamieniła się w taneczne szaleństwo. Największa euforia, jak można się było spodziewać, zapanowała przy „Gladiatorze”. Choć od premiery eurowizyjnej propozycji piosenkarza minęły prawie trzy lata, wciąż uderza ona z taką samą siłą. Koncert Janna był pełen emocji i autentyczności - taki, w trakcie którego żyjesz chwilą, tym, co tu i teraz. A zachodzące w tle słońce tylko podbiło klimat kompletnej chillery i cieszenia się teraźniejszością.
Równie słoneczni, jeśli chodzi o energię na scenie, byli Empire of the Sun. Duet grający muzykę elektroniczną zaprezentował show, jakiego BitterSweet Festival jeszcze nie widziało. To wszystko było tak szczere, perfekcyjnie dopracowane, wizualnie olśniewające, wręcz teatralne, że aż trudno opisać to słowami. Nie koncert, a muzyczna uczta, doświadczenie. Myślę, że zgodzi się ze mną każdy, kto doświadczył tej magii, stojąc - czy to pod sceną, czy zajmując miejsce na pobliskim pagórku. Performance, sztuka dla sztuki, istny kosmos.
Wisienką na torcie był jednak koncert Post Malone'a. Raper i wokalista, będący aktualnie w swojej country erze, zaserwował show, które dla mnie osobiście stanowi definicję festiwalowego widowiska, zrealizowanego od A do Z, kompletnego, zachwycającego i wciągającego. Austin bezbłędnie wszedł w rolę amerykańskiego kowboja - totalnie wyluzowanego, z trunkiem w dłoni, palącego papierosy, nawet plującego na scenie. Brzmi mało zachęcająco, wiem, ale wierzcie mi, to wszystko tworzyło wyjątkowy klimat. Do tego te wizualizacje i scenografia! Post, ubrany w koszulkę z napisem "Poland", udowodnił, że wcale nie potrzebuje "bajerów" czy tancerzy, by porwać tłumy. Jego niewymuszona charyzma i świetna muzyka, z pogranicza różnych gatunków, bronią się same. Najbardziej ujmująca była jednak jego szczerość i dbałość o kontakt z publicznością. Wokalista kilkukrotnie schodził ze sceny, zbijał piątki, wznosił toasty, tworząc z wielbicielami niezapomniane wspomnienia. Było czuć, że naprawdę jest wdzięczny za miłość, jaką od nich otrzymuje i robi to, co prawdziwie kocha. A do tego świetnie wykorzystał wybieg. Każdy miał szansę zobaczyć go z bliska, choćby przez chwilę.
I chociaż to czwartek miał być tym najbardziej nostalgicznym dniem, piątek również przyniósł sporo wzruszeń, bo każdy z artystów miał coś ważnego do powiedzenia. Bedoes o sile marzeń, Empire of the Sun o miłości i wzajemnym szacunku, a Post Malone o niepoddawaniu się. Takie chwile budują magię festiwali.