Serial "Heweliusz" w liczbach. Zaskakujące fakty na temat netfixowej produkcji

Za każdym wielkim serialem stoją ludzie, decyzje i emocje, których nie widać na ekranie. „Heweliusz” to projekt, który udowadnia, że polskie kino potrafi mierzyć naprawdę wysoko. Sukces tej brawurowej produkcji to efekt pasji, odwagi i pracy na granicy możliwości. Dowody widać nie tylko na ekranie, ale także w liczbach.

Heweliusz - Michał Żurawski rolę Piotra Bintera dostał z marszu

i

Autor: Robert Pałka / Netflix/ Materiały prasowe Nikogo innego nie brano nawet pod uwagę.

Twórcy "Heweliusza" postawili sobie za cel nie tylko opowiedzenie o tragedii sprzed ponad trzech dekad, ale też stworzenie serialu, który pokaże, że polska produkcja może konkurować z największymi światowymi tytułami. Przez wiele miesięcy pracowali w trudnych warunkach – na morzu, w portach, halach zdjęciowych i zagranicznych plenerach. Efekt to widowisko, które łączy dokumentalny rozmach z emocjonalną głębią, a za każdą decyzją i detalem stoją konkretni ludzie, wybory i emocje.

105 dni zdjęciowych i 3000 statystów

Prace nad serialem trwały ponad trzy miesiące – dokładnie 105 dni spędzonych na planie, w różnych częściach Polski i za granicą. W tym czasie ekipa odwiedziła m.in. Bałtyk, porty w Świnoujściu i Gdyni, a także plan zdjęciowy w Belgii, gdzie odtworzono fragmenty zatopionego promu. W produkcję zaangażowano około trzech tysięcy statystów – tłum, który ożywił sceny portowe i dramatyczne momenty na pokładzie.

To właśnie skala przedsięwzięcia sprawiła, że "Heweliusz" nazywany jest najdroższym polskim serialem Netflixa. Każdy szczegół, od kostiumów po oświetlenie, musiał współgrać z emocjonalnym ciężarem historii o ludziach, którzy stanęli oko w oko z żywiołem.

31 lat po tragedii

Zdjęcia ruszyły w styczniu 2024 roku, dokładnie 31 lat po katastrofie promu MF "Jan Heweliusz". To symboliczna data, bo właśnie 14 stycznia 1993 roku Bałtyk pochłonął jednostkę płynącą ze Świnoujścia do Ystad. Zginęło wówczas 55 osób, a przyczyny tragedii do dziś budzą emocje i wątpliwości.

Twórcy nie rekonstruują wydarzeń krok po kroku — raczej splatają losy bohaterów, pokazując konsekwencje katastrofy i emocje tych, którzy zostali na lądzie. Serial opiera się na prawdziwych inspiracjach, ale większość postaci to fikcyjne kompozycje kilku realnych osób. Dzięki temu zamiast dokumentalnego chłodu widz dostaje opowieść o stracie, żałobie i próbie zrozumienia tego, co niewytłumaczalne.

12 stopni w skali Beauforta

Sztorm, który pochłonął prom, miał siłę huraganu — 12 stopni w skali Beauforta. To właśnie ten żywioł stał się jednym z głównych "bohaterów" serialu. Morze w "Heweliuszu" jest raz kojące, raz złowrogie. Kamera pokazuje je zarówno w ciszy, jak i w pełnym szale wiatru, tworząc tło dla dramatów ludzkich, które rozgrywają się na jego powierzchni i pod nią.

Twórcy spędzili tygodnie, by uchwycić zmienność morza – jego błysk, stalową barwę i tę dziwną, niepokojącą ciszę przed burzą. Dla scenarzysty Kaspra Bajona i reżysera Jana Holoubka morze stało się metaforą – miejscem, które jednocześnie daje i odbiera, otwiera i zamyka.

Ponad 20 lat doświadczenia na planie

Ekipa, która stworzyła "Heweliusza", to zgrany zespół filmowców współpracujących od lat przy produkcjach takich jak "Rojst", "Wielka woda" czy "25 lat niewinności". Operator Bartłomiej Kaczmarek, scenograf Marek Warszewski czy kostiumografka Weronika Orlińska pracowali wcześniej z Janem Holoubkiem – i doskonale wiedzieli, że tym razem poprzeczka będzie jeszcze wyżej.

Niektóre sceny powstawały w kilkumiesięcznych odstępach, w różnych lokalizacjach, a mimo to tworzą spójną całość. To efekt perfekcyjnego planowania, ale też ogromnego zaufania między twórcami. Kiedy w ostatnim dniu zdjęć nad planem przeleciało stado ptaków, ekipa uznała to za symboliczny znak – jakby historia, którą opowiadali, zatoczyła swoje koło.

Najdroższy polski serial Netflixa

Budżet „Heweliusza” nie został oficjalnie ujawniony, ale z branżowych szacunków wynika, że jest to rekordowa kwota w historii polskich produkcji dla platformy. Skala realizacji, liczba lokacji, praca na morzu i rekonstrukcja promu – wszystko to sprawiło, że serial stał się nie tylko artystycznym, ale też technicznym wyzwaniem.

Dla Anny Kępińskiej, producentki znanej z odwagi w podejmowaniu trudnych tematów, projekt był dowodem, że polskie kino może mierzyć wysoko i robić to z rozmachem.

Źródło: Vogue Polska, Netflix

"Heweliusz" to polski "Titanic"? Borys Szyc i Konrad Eleryk o serialu Netflixa | WYWIAD