Ktoś musi być zły, żeby ktoś inny mógł być dobry. Recenzja "Wicked: Na dobre"

2025-11-21 15:38

Po niespełna roku od premiery musicalu "Wicked" doczekaliśmy się jego kontynuacji. Produkcja z 2024 roku zyskała miano kultowej, a duet Elphaba i Glinda zapisał się na kartach współczesnej popkultury jako jeden z najbardziej wyrazistych w świecie fantastyki. Czy twórcom udało się oddać magię typową dla "jedynki"? Jak najbardziej. Chociaż może wydawać się to niemożliwe, sequel "Wicked: Na dobre" pod wieloma względami wypada jeszcze lepiej niż pierwowzór.

Glinda i Elphaba w Wicked: Na dobre

i

Autor: materiały prasowe Universal Music Polska/ Materiały prasowe

Doczekaliśmy się! "Wicked: Na dobre", kontynuacja doskonale przyjętego musicalu z Cynthią Erivo i Arianą Grande w rolach głównych, zawitała do kin na całym świecie, również w Polsce, niespełna rok po premierze części pierwszej. Pewnie dla wielu z was okaże się to dość oczywiste, ale dla takich osób jak ja, przypomnę – nie popełniajcie mojego błędu i przed wybraniem się do kina, odświeżcie sobie "Wicked". 

Doskonale pamiętam, jakie emocje towarzyszyły mi podczas oglądania "Wicked" w listopadzie 2024 roku. Byłem oczarowany rozmachem tej produkcji i doskonałym doborem obsady, ale przez cały czas miałem wrażenie, że choć to wszystko, co widzę, jest jak najbardziej zjawiskowe i magiczne, to kierowane do dzieci, szczególnie w kontekście tego, co można znaleźć w książce, na bazie której powstał przecież musical. Swoją drogą – przydałoby się, żeby pozycja autorstwa Gregory'ego Maguire'a zawierała ostrzeżenie, zanim sięgną po nią rodzice, nieświadomi tego, co czeka na ich pociechy w środku, zachęceni spoglądającymi na nich z okładki filmowymi Elphabą i Glindą.

I o ile "Wicked" bez wątpienia pozwoliło błyszczeć Cynthii i Arianie, duetowi, który budzi wielkie emocje również poza ekranem, ugruntowując ich pozycje na rynku filmowym, tak po obejrzeniu "Wicked: Na dobre" mogę powiedzieć, że to, co zaserwowano nam rok temu, było tylko przystawką, bo na pewno nie maksimum ich umiejętności. Dopiero druga część, która właśnie ma swoją premierę, pozwoliła bohaterom wybrzmieć w pełni. "Wicked: Na dobre" to jeden z niewielu przykładów sequeli, które według mnie okazały się być nawet lepsze niż ich pierwowzory. Produkcja z 2025 roku jest znacznie bardziej emocjonująca, tajemnicza i hmm... głęboka?

Ariana Grande dziś jest wielką gwiazdą. Tak zmieniła się ikona popu przez lata!

Recenzja "Wicked: Na dobre"

"Wicked: Na dobre" porusza bardzo aktualne tematy, nie tracąc przy tym nic z przebojowości i rozmachu "jedynki". Staje się lustrem problemów współczesnego świata. To historia o tym, jak sami, często z bezsilności, nierównych szans, pozwalamy innym wierzyć w zasłyszane na nasz temat plotki. To też historia o tym, jak łatwo ulec presji otoczenia i podążając za tłumem, zniszczyć czyjąś reputację. Czy właśnie nie tak funkcjonuje dziś świat, gdzie kultura "cancellowania" ma się doskonale, nie tylko wśród osób publicznych? W tym konkretnym przypadku ofiarą jest oczywiście Elphaba, która nie walczy z mianem "wiedźmy". "Ktoś musi być zły, żeby ktoś inny mógł być dobry" - mówi do Glindy, która w sequelu musi mierzyć się z wewnętrznym rozdarciem. Z jednej strony otrzymuje to, o czym zawsze marzyła, a z drugiej nie radzi sobie z tym, jakim kosztem. Przecież jako jedna z niewielu wie, jak bardzo wizerunek Elphaby różni się od tego, jaka jest naprawdę. Nie sposób też potraktować "Wicked: Na dobre" jako manifestu politycznego, krytyki ustrojów totalitarnych. Chodzi oczywiście o sytuację Munchkinów i zwierząt w krainie Oz.

Sukces "Wicked: Na dobre" nie jest jednak zasługą jedynie duetu Elphaba i Glinda, granych przez Erivo i Grandę. Na ekranie błyszczy również Fiyero, w którego rolę bezbłędnie wciela się Jonathan Bailey, a także bohaterki, które w "jedynce" trzymały się raczej z boku, niż były w samym centrum. Mowa o Nessarosie Thropp (Marissa Bode), siostrze Elphaby, która po śmierci ojca obejmuje stanowisko gubernatora Oz, oraz o nikczemnej, pociągającej za sznurki Madame Morrible (Michelle Yeoh).

Nie chcąc psuć radości z oglądania "Wicked: Na dobre", napiszę tylko, że scena zamykająca produkcję nikogo nie pozostawi obojętnym. Jednocześnie wywołuje uśmiech na twarzy, pozwala odetchnąć z ulgą, ale zostawia z wieloma pytaniami, poczuciem niedomknięcia i zwyczajnie smutkiem. Bójka Elphaby i Glindy ma natomiast szansę zyskać miano kultowej. Jon M. Chu i obsada mają powody do dumy i radości. Czy znajdzie to swoje odzwierciedlenie w liczbie nominacji do nagród filmowych? Zobaczymy.