"Heweliusz" sprostał oczekiwaniom? Recenzja wyczekiwanego serialu Netflixa

2025-11-03 18:29

"Heweliusz" to szumnie zapowiadany serial Jana Holoubka (reżyser), Kaspra Bajona (scenariusz) i Anny Kępińskiej (producentka), czyli tria, która dało nam wcześniej "Rojsta" i "Wielką wodę". Wszystkie odcinki polskiej superprodukcji trafią do oferty Netflixa w środę 5 listopada, ja zaś widziałam już całość (i to nawet dwukrotnie, by móc ocenić, czy za pierwszym razem emocje nie wzięły jednak góry nad zdrowym rozsądkiem). Zatem, czy rzeczywiście jest tak dobrze, jak zakładaliśmy? Zapraszam do recenzji.

Heweliusz - recenzja polskiego serialu Netflixa w reżyserii Jana Holoubka

i

Autor: Netflix/ Materiały prasowe

Doszliśmy już do etapu, gdy nazwisko Jana Holoubka niesie za sobą ogrom oczekiwań. Trzema udanymi sezonami "Rojsta" oraz szeroko chwaloną "Wielką wodą" reżyser zapracował sobie bowiem na odpowiednią renomę, a gdy dorzucimy do tego rozmach, z jakim postanowił nakręcić "Heweliusza" oraz fakt, iż jest to najdroższy polski serial w historii Netflixa, mówimy tu o oczekiwaniach wręcz astronomicznych. Takich, którym doprawdy trudno jest sprostać.

"Heweliusz" to dramat, nie dokument

"Wielka woda" traktowała o powodzi tysiąclecia, która w 1997 roku nawiedziła Polskę (i kilka innych krajów). "Heweliusz" opowiada zaś o tragedii znacznie słabiej zakorzenionej w pamięci Polaków - o zatonięciu promu Jan Heweliusz, do którego doszło w nocy 14 kwietnia 1993 roku, wielu rodaków zwyczajnie nie pamięta. A mówimy tu przecież o największej morskiej katastrofie w historii polskiej żeglugi cywilnej, do tego po dziś dzień owianej tajemnicą.

Na wstępie wyjaśnijmy sobie pewną istotną kwestię - netflixowy "Heweliusz" to nie dokument, którego twórcy postanowili rozwiać wszelkie wątpliwości związane z zatonięciem tytułowego promu. Tych wątpliwości nie pozbędziemy się nigdy. Zamiast tego Jan Holoubek, Kasper Bajon i Anna Kępińska postanowili pochylić się nad tragedią ofiar, ich rodzin oraz ocalałych członków załogi (z pasażerów nie przeżył bowiem nikt) oraz ułomnością polskiego systemu. Tym, co w "Heweliuszu" uderza - i frustruje - najmocniej jest bowiem bolesne świadectwo państwa w teorii już wolnego, w rzeczywistości zaś przeżartego korupcją i układami, w którym honor i sprawiedliwość zawsze przegrywają w starciu z szeroko pojętym "interesem państwa" i tuszowaniem jego niedoskonałości. Słowem - gdy w grę wchodzą pieniądze, moralność traci prawo bytu.

"Heweliusz" to nie żaden polski "Titanic", a nasza odpowiedź na "Czarnobyl"

Gdy ogłoszono, że Jan Holoubek kręci "Heweliusza", media z miejsca okrzyknęły go polskim "Titanikiem". Nie będę ukrywać, że i w mojej głowie zakiełkowało to porównanie, zwłaszcza, gdy weszłam na plan (Netflix zaprosił nas bowiem do Brukseli) i na własne oczy ujrzałam, jak kręcono sceny akcji ratunkowej. Powstawały one w belgijskim LITES FILM STUDIOS, czyli jednej z najbardziej zaawansowanych na świecie zamkniętych hal z wbudowanymi efektami specjalnymi, przeznaczonej do ujęć wodnych. Skala tego przedsięwzięcia nasunęła zatem skojarzenia ze słynnym dziełem Jamesa Camerona, które uchodzi przecież za jedno z największych (przynajmniej technicznie) osiągnięć kina katastroficznego. I przyznaję, że w "Heweliuszu" zarówno sceny samej katastrofy, jak i akcji ratunkowej, robią piorunujące wrażenie. Oglądając je czułam dokładnie ten sam dreszczyk emocji, co w chwili, gdy jako dziecko po raz pierwszy patrzyłam, jak Titanic pęka w pół. A z moich ust - jako osoby, która dzięki temu filmowi pokochała kino - trudno o większy komplement.

Heweliusz, reż. Jan Holoubek

i

Autor: Robert Pałka / Netflix/ Materiały prasowe

Po seansie nie zgadzam się jednak ze stwierdzeniem, że "Heweliusz" to polski "Titanic", bo emocje emocjami, ale już sama dynamika scen katastroficznych oraz reżyserski sznyt znacząco się od siebie różnią. James Cameron kręcił swe dzieło w typowy dla siebie podniosły i pompatyczny sposób, Jan Holoubek postawił zaś na naturalizm i nakręcił "Heweliusza" tak, byśmy czuli, jakbyśmy tam byli i tonęli wraz z załogą i pasażerami. Z tego względu uważam, że "Heweliusz" góruje nad "Titanikiem", choć 6-letnia Natalia nigdy by mi w to nie uwierzyła.

"Heweliusz" to jednak nie tylko kino katastroficzne, ale przede wszystkim dramat obyczajowy i sądowy. To, jak bardzo jest surowy i ponury, a do tego piekielnie dobrze nakręcony, napisany oraz zagrany, sprawia, że jawi się raczej jako nasza polska odpowiedź na "Czarnobyl" - wychwalany pod niebiosa miniserial HBO z 2019 roku. I w tym przypadku "nasza polska" nie oznacza, że "Czarnobyl" mamy w domu (że tak zacytuję popularne internetowe powiedzonko), bo "Heweliusz" w absolutnie niczym mu nie ustępuje. Znów - trudno tu o większy komplement, zgadzam się bowiem z tezą, że "Czarnobyl" to jeden z najlepszych seriali, jakie kiedykolwiek nakręcono.

Arcydzieło narracji i dramaturgii

Nie wiem, kto wpadł na pomysł, by narrację i chronologię wydarzeń poszatkować tu tak, że co chwilę przeskakujemy w czasie i raz wracamy do katastrofy, raz do akcji ratunkowej, a za chwilę do wszystkiego, co wydarzyło się później (i w sumie też wcześniej), ale szanuję za odwagę. Twórcy podjęli się karkołomnego zadania, narracja prowadzona w taki sposób aż prosi się bowiem o - nomen omen - katastrofę. Zazwyczaj kończy się na chaosie, w którym gubią się zarówno twórcy, jak i widzowie i całość zwyczajnie się wykoleja. Trudno o odpowiednią immersję, gdy akcja toczy się bez ładu i składu.

Twórcy "Heweliusza" wyszli jednak z tego obronną ręką, mówimy tu bowiem o absolutnym arcydziele narracyjnym i bodaj największej zalecie serialu (a tych ma on wiele). Gdyby akcja rozgrywała się chronologicznie, serial nie miałby takiego emocjonalnego impaktu. Zamiast tego umiejscowienie każdej ze scen zostało tu odpowiednio przemyślane i dopracowane do absolutnej perfekcji, przez co po seansie aż przypomniał mi się fragment z książki o Quentinie Tarantino, który w kontekście budowania napięcia i oddziaływania na emocje stawia się w roli reżysera "sympatycznego sadysty szarpiącego za łańcuch, którym skuta jest publiczność".

Heweliusz, reż. Jan Holoubek

i

Autor: Robert Pałka / Netflix/ Materiały prasowe

"Heweliusz" - recenzja polskiego serialu Netflixa

Kolejną z szeregu zalet "Heweliusza" jest obsada. Konrad Eleryk zaliczył tu rolę życia i słów by mi nie wystarczyło, by wyrazić swój zachwyt, zwłaszcza, że była to diabelnie trudna kreacja. Doskonale wypada również Justyna Wasilewska, której przemowa z pewnością będzie jedną z najszerzej omawianych i komplementowanych scen. Michał Żurawski i Jacek Koman wzorowo sprawdzają się w rolach "ostatnich sprawiedliwych", zaś Andrzej Konopka z odpowiednim wyczuciem kreuje postać złola wprawdzie niepozbawionego moralności, ale honoru i godności człowieka już tak. Chwilami aż zapominałam, jaką darzę go sympatią i klęłam w głos, ilekroć pojawiał się na ekranie. Muszę też pochwalić casting Borysa Szyca, który wprawdzie dużo się nie nagrał, ale samą swoją charyzmą oraz aparycją sprawia, że z miejsca sympatyzujemy z kapitanem Ułasiewiczem.

Heweliusz

i

Autor: Robert Pałka / Netflix/ Materiały prasowe

Mogłabym przyczepić się do aż tak wielkiego gwiazdozbioru w obsadzie "Heweliusza", gdyż wiele rozpoznawalnych twarzy i nazwisk jedynie przewija się tu po ekranie, przez co można odnieść wrażenie "zmarnowania" niektórych aktorów. Uważam jednak, że postawienie na dobrze znane nam twarze, nawet na trzecim planie, miało za zadanie nadać "Heweliuszowi" odpowiedniej umowności - by podkreślić, że to dramat fabularny, nie dokument. Zresztą fakt, że Tomasz Schuchardt gra ostatnio w niemal każdym polskim serialu (co zdążyło już stać się memem) sprawia, że los jego bohatera obchodził mnie znacznie bardziej niż obchodziłby w przypadku angażu innego aktora.

Reasumując, w mojej skromnej opinii "Heweliusz" spełnił pokładane w nim nadzieje i zasłużył na wszelkie laury. To kino absolutne i ostateczny dowód na to, że polskie seriale mogą stać na światowym poziomie, jeśli tylko zabiorą się za nie kompetentni twórcy. Jan Holoubek to reżyser z wizją, któremu odpowiednio dobrana ekipa pomaga tę wizję zrealizować tak, że "szczena opada". Ocena: 10/10.