Spis treści
Taylor Swift przyzwyczaiła nas do regularnej dawki nowości muzycznych. Po płytach "Midnights" i "The Tortured Poets Department" fani oczekiwali, że zostawi bardziej emocjonalną wersję swojej twórczości i powróci z mocnym popowym projektem, który będzie serwował radiowe przeboje, jak to było w przeszłości z krążkiem "1989". Kiedy ogłosiła "The Life of a Showgirl" zapowiedziała, że cała tracklista to "bangery" oraz że jest popowy album, o zrobieniu którego zawsze marzyła. Dodatkowo powróciła do współpracy z Maxem Martinem, który stał właśnie za kultowym "1989". Czy spełniła oczekiwania? Można się kłócić.
ZOBACZ TAKŻE: Dlaczego warto włączyć nową płytę Taylor Swift? 5 faktów o "The Life of a Showgirl"
Katalog hitów
Nie mam żadnych wątpliwości, że Taylor "dowiozła" hity. Singiel "The Fate of Ophelia" to skorojna pod radio kompozycja. Lekka, z łatwo zapamiętywanym refrenem. Może nie jest to banger na poziomie "Shake It Off", ale na pewno może zawalczyć o bycie nowym "Cruel Summer". Kolejnym utworem stworzonym z myślą o listach przebojów jest "Opalite". To absolutny "must" w kontekście wyboru drugiego singla. Szerokiej publiczności mogą spodobać się też "Ruin The Friendship" czy "Wood". Jedno jest pewne. Przy niektórych piosenkach "nóżka chodzi". Brzmią dobrze. Na pewno Max Martin dał nam nieco bogatszą w brzmienia produkcję niż Jack Antonoff, który odpowiadał za kilka wcześniejszych płyt Taylor. Jest tylko jeden problem — ten album nie ma absolutnie nic wspólnego z "showgirl".
Taylor okłamuje fanów
Taylor Swift już po raz kolejny wydała album, który nie pokrywa się z tym, co mówiła w czasie promocji. "Midnights" miało być konceptualnym albumem z 13 piosenkami o przemyśleniach w nieprzespaną noc. Skończyło się na słodkich kompozycjach z infantylną oprawą, a dodatkowo z wersję deluxe zaledwie 3 godziny po premierze. "The Tortured Poets Department" miało być jej magnum opus jako tekściarki. Ostatecznie projekt był 2-godzinną playlistą z niemiłosiernie nudnymi w brzmieniu kawałkami, z produkcją niemającą nic wspólnego z poezją śpiewaną, a teksty Taylor zdecydowanie nie leżały obok Shakespeare'a. "The Life of a Showgirl" to kolejne niespełnienie oczekiwań. Tytuł i estetyka płyty sugerowały spektakl muzyczny. Wypełniony tańcem i szalonymi, wręcz musicalowymi twistami. W rzeczywistości nie jest to nawet album z muzyką "up-tempo", a raczej "mid-tempo". Nie ma to nic wspólnego z show. Zamiast elektronicznie, jest bardziej gitarowo. To zestaw wszystkiego, co już słyszeliśmy od Taylor. Znów można jej zarzucić, że to "podkręcone" odrzuty z poprzednich płyt. Obiektywnie jest to projekt dobrze zrobiony, ale niewnoszący nic wyjątkowego do dyskografii Swift.
Odważne decyzje, ale czy dobre?
Pod kątem tekstowym na tym albumie jest kilka decyzji, których po Taylor Swift bym się nie spodziewał. Najbardziej zaskakujący jest diss track "Actually Romantic", który jest odpowiedzią na piosenkę "Sympathy Is a Knife" Charli XCX. Niepisana zasada mówi jednak, że diss track jest dobry, gdy jest lepszy od utworu rywala, a w tym przypadku zdecydowanie tak nie jest. Nie ma sensu narzekanie na to, że ktoś nazywa cię "nudną Barbie", jeśli odpowiadając na te zarzuty, robisz coś... nudnego. Taylor zdecydowała się też na bardziej "wyzwolone" teksty. Po raz pierwszy odważyła się na zaśpiewanie słowa "d*ck", a w niektórych momentach nawiązuje do stosunków seksualnych. Robi to jednak w najbardziej "swiftowy" sposób, jak tylko się da. "Sekwoja. Nietrudno to zobaczyć. Jego miłość była kluczem. Który otworzył moje uda" — przyznaję, że to kreatywny tekst, ale nie wiem, czy dobry. Dobrze natomiast, że płyta nie skupia się głównie na jej doświadczeniach sercowych, a bardziej na doświadczeniach jako supergwiazda. To najlepsza część tego albumu, bo wreszcie jest to coś nowego.
Płyta dla szerokiej publiczności, nie dla muzycznych freaków
"The Life of a Showgirl" to album, który bez wątpienia okaże się komercyjnym sukcesem. Myślę, że nawet piosenki, które nie zostaną singlami, mogą długo utrzymać się na listach przebojów w streamingu. To idealny album jako tło. Do sprzątania mieszkania czy do jazdy samochodem. Może to brzmieć jako obraza, ale prawda jest taka, że takie krążki zazwyczaj radzą sobie najlepiej i docierają do najszerszej publiczności. Jeśli taki był zamiar Taylor, to brawa dla niej, bo na pewno jej się to uda. Koneserzy muzyki oraz wymagający "swifties" nie będą jednak zachwyceni. Choć "The Life of a Showgirl" trudno nazwać złym albumem, na pewno nie jest to nic górnolotnego.
Ocena
6,5/10