Black Panther: Wakanda Forever - RECENZJA nowego filmu Marvela

i

Autor: Marvel "Black Panther: Wakanda Forever" - RECENZJA nowego filmu Marvela

"Black Panther: Wakanda Forever" - RECENZJA najnowszego widowiska Marvela

"Black Panther: Wakanda Forever" (darujmy sobie proszę polskie tłumaczenie) to kolejna z tegorocznych odsłon telenoweli Marvela, której twórcy mieli wyjątkowo trudny orzech do zgryzienia - musieli nie tylko stawić czoła oczekiwaniom widzów, ale także godnie pożegnać Chadwicka Bosemana i udowodnić, że nawet bez niego serce Wakandy bije równie mocno.

Gdy w 2016 roku światło dzienne ujrzało "Civil War", świat oszalał na punkcie Chadwicka Bosemana i jego dystyngowanego, acz niepozbawionego pazura T'Challi. Ekranowy Black Panther okazał się postacią tak charyzmatyczną, że film o jego solowych przygodach był niemal skazany na sukces. Ten też oczywiście osiągnął, zgarniając miliony w box-office i zyskując bezbrzeżną miłość marvelomaniaków (czy zasłużenie to już odrębna kwestia). I tak oto po kilku latach wracamy do Wakandy, nad którą tym razem wisi widmo żałoby. Strata Chadwicka Bosemana spadła na nas niczym grom z jasnego nieba, czyniąc z aktora współczesną ikonę kina superbohaterskiego, a twórców stawiając przed trudnym zadaniem. Ryan Coogler nie tylko musiał stworzyć godnego następcę "Black Panthera", ale też należycie pożegnać poległego bohatera, zarówno tego ekranowego, jak i realnego. Czy mu się to udało? 

"Black Panther: Wakanda Forever" - RECENZJA nowego filmu Marvela

Już na wstępie dowiadujemy się, jak scenarzyści postanowili uporać się z odejściem Bosemana i przyznać muszę, że sekwencja otwierająca film zakleszcza się na naszym gardle, niczym niewidzialna dłoń, a łzy same napływają do oczu. Sceny, w których bohaterowie żegnają poległego króla skonstruowane zostały bowiem tak, że T'Challa i Chadwick scalają się ze sobą i opłakują ich zarówno Wakandyjczycy, jak i aktorzy, ekipa twórców, oraz my - widzowie. Przez tych kilkanaście minut filmu wszyscy łączymy się w bólu i żałobie, na chwilę zapominając o dzielącym nas ekranie. Świat Marvela, który jako fani tak ukochaliśmy, jeszcze nigdy nie był nam tak bliski, tak namacalny. I za to twórcom należą się wszelkie ukłony. Potem jednak dopada nas szara rzeczywistość.

Black Panther: Wakanda Forever - RECENZJA nowego filmu Marvela

i

Autor: Marvel

"Black Panther: Wakanda Forever" to film, który zaczyna się nader obiecująco. Po wzruszającym pożegnaniu zastajemy królestwo, nad którym krążą sępy. Technologiczne mocarstwo, tak potężne, acz odizolowane od świata zewnętrznego, straciło swego suwerena, stając się tym samym łakomym kąskiem. Wszyscy, a już zwłaszcza Amerykanie, ostrzą sobie zęby na vibranium, śniąc o militarnym rozmachu, które mogłoby zapewnić. Ostatecznie próby pozyskania tego wybitnie rzadkiego surowca skutkują pojawieniem się na planszy nowego, tajemniczego gracza. I tak oto wkraczamy w festiwal utartych schematów i niewykorzystanego potencjału.

Ryan Coogler opowiada nam w gruncie rzeczy tę samą historię co poprzednio - Shuri pełni tu rolę swoistego połączenia T'Challi i Killmongera, zaś Namor stanowi marną imitację antagonisty z poprzedniej odsłony. Władca podwodnego królestwa szybko okazuje się nieciekawy i wręcz irytujący, w czym nie pomaga sam aktor, który ewidentnie męczy się w swojej roli. Nie sprawdza się też Letitia Wright, która nie jest już przecież zabawną siostrzyczką głównego bohatera, a pełną rozpaczy, poczucia niesprawiedliwości i żądzy zemsty protagonistką. Gama uczuć jest tu zatem rozległa i - stwierdzam to z przykrością - znacząco przewyższająca umiejętności aktorskie ekranowej Shuri. Zarówno Letitii, jak i samej postaci, zwyczajnie brakuje charyzmy, by skutecznie przejąć stery, co odbija się na filmie jako całości. Sytuację nieco ratuje fenomenalna Angela Bassett w roli zdeterminowanej królowej Ramony, zaś Danai Gurira i Winston Duke dodają tej przepełnionej patosem opowieści odpowiednią dozę niewymuszonego humoru. Miłym zaskoczeniem okazała się też Michaela Coel, którą mam szczerą nadzieję spotkać w kolejnych produkcjach Marvela (i nie tylko). 

Black Panther: Wakanda Forever - RECENZJA najnowszego widowiska Marvela

i

Autor: Marvel

Najbardziej zachwyca jednak oprawa audio-wizualna. Pierwsza odsłona "Black Panthera" wielokrotnie poległa na polu CGI, natomiast sequel jest po prostu śliczny, a muzyka (ponownie) to prawdziwe opus magnum MCU. Tym bardziej żałuję, że sceny batalistyczne okazały się tak… generyczne. Niewykorzystanie potencjału drzemiącego w bodaj pierwszej bitwie morskiej, jaką zaserwowano nam w ramach tego uniwersum, jest wręcz skandaliczne. W "Multiverse of Madness" i "Love and Thunder" twórcy wykazali się kreatywnością, chcąc zaserwować widzom coś nowego i świeżego. Tu zabrakło albo chęci, albo pomysłu, czym czuję się głęboko rozczarowana. Kolejnym minusem jest długość filmu, który trwa niemal trzy godziny i o dobrych 40 minut za długo. Nie jestem też fanką sposobu, w jaki wprowadzono postać Riri Williams, która w tym filmie po prostu… jest. Potraktowano ją jak fabularny wabik, tylko po to, by szybko zepchnąć na dalszy plan. Doskonale rozumiem, że jej udział z założenia miał być marginalny i stanowić jedynie zajawkę przed debiutem solowej produkcji, ale trudno nie odnieść wrażenia, że twórcy dali z siebie 2%, bo przecież wszyscy i tak obejrzą ten serial. Pamiętacie jeszcze, jak to było, gdy Black Panther i Spider-Man z impetem wkroczyli na scenę MCU i wprost nie mogliśmy się doczekać ich powrotu? Ja też, piękne i odległe czasy. 

Reasumując, "Black Panther: Wakanda Forever" to klasyczny superbohaterski średniak, o którym zapomina się średnio godzinę po seansie. Warto go oczywiście obejrzeć, choćby dla samego pożegnania Chadwicka Bosemana i absolutnie przepięknej, chwytającej za serce sceny końcowej, ale nie spodziewajcie się fajerwerków, bo ich nie uraczycie. Ocena: 6/10 (PS: jest tylko jedna scena po napisach).

Jak dobrze znasz filmy Marvela? QUIZ dla prawdziwych fanów!

Pytanie 1 z 10
Jak ma na imię siostra Natashy Romanoff?
Czarna Wdowa film
PREQUEL, SEQUEL, SPIN-OFF… Co to jest? O co w tym chodzi? | To Się Kręci #1