- Kristel Candelario zostawiła swoją malutką córkę Jailyn samą w kojcu na 10 dni, by wyjechać na wakacje, co doprowadziło do śmierci dziecka.
- Dziewczynka umierała z głodu i pragnienia, a patolog określił jej cierpienie jako niewyobrażalne.
- Skazana na dożywocie matka tłumaczy swoje zachowanie depresją i lękiem, twierdząc, że chciała uciec od problemów.
- Sędzia bezlitośnie skomentował zachowanie kobiety, porównując jej więzienne życie do losu córki.
Gdy policjanci weszli do mieszkania, zastali widok, który nawet doświadczonych śledczych wprawił w osłupienie. W brudnym kojcu, pokrytym moczem i odchodami, leżało skrajnie odwodnione ciało małej Jailyn. Na ratunek było już za późno. Szybko stało się jasne, że nie był to nieszczęśliwy wypadek, a powolna, zaplanowana egzekucja zgotowana przez własną matkę.
Koszmarny finał wakacyjnej podróży
Ustalenia śledztwa były porażające. Kristel Candelario spakowała walizki i pojechała na 10-dniową wycieczkę do Detroit i Portoryko. W tym czasie jej malutka córeczka umierała z głodu i pragnienia, zamknięta w czterech ścianach kojca.
"Ból i cierpienie, których doświadczyła, trwały nie tylko godziny, nie dni, ale być może nawet tydzień" - oświadczyła na sali sądowej patolog Elizabeth Mooney. "To poczucie opuszczenia, trwające wiele dni, w połączeniu z bólem głodu i skrajnego pragnienia, to rodzaj cierpienia, którego, jak sądzę, nikt z nas nie jest w stanie w pełni pojąć."
W lutym 2024 roku Candelario przyznała się do zabójstwa ze szczególnym okrucieństwem i została skazana na dożywocie bez możliwości ubiegania się o zwolnienie warunkowe.
Zza krat przerywa milczenie: chciałam uciec od życia
Teraz, w rozmowie z dziennikarzami stacji NBC News, kobieta postanowiła przedstawić swoją wersję wydarzeń. Twierdzi, że zmagała się z poważnymi problemami psychicznymi, w tym depresją i lękiem, z powodu których miała być wcześniej hospitalizowana.
"Właściwie wyjechałam w podróż pod wpływem impulsu, który poczułam, wzięłam swoje rzeczy i wybiegłam z domu, jakby ktoś mnie gonił" - tłumaczyła. "Po prostu chciałam uciec od życia pełnego stresu, depresji i lęku. Nie chciałam dalej żyć, bo miałam w życiu mnóstwo problemów" - dodała.
Jak się okazało, okłamała swojego ówczesnego partnera, mówiąc mu, że Jailyn jest pod opieką babci. W rzeczywistości jej rodzice, którzy opiekowali się jej starszą córką, nie mieli pojęcia ani o wyjeździe Kristel, ani o tragicznym losie wnuczki. Candelario przyznała, że przez chwilę rozważała telefon do sąsiadki z prośbą o sprawdzenie, co dzieje się z dzieckiem, ale ostatecznie tego nie zrobiła. Dziś nazywa to "błędem".
Sędzia nie miał litości: najwyższy akt zdrady
Tłumaczenia kobiety nie zrobiły jednak najmniejszego wrażenia na sędzi Brendanie Sheehanie, który wydawał wyrok. W jego ocenie, Candelario dopuściła się "najwyższego aktu zdrady", łamiąc najświętszą więź, jaka może łączyć matkę i dziecko.
"To maleństwo trwało, czekając, aż ktoś je uratuje. A ty mogłaś to zrobić jednym telefonem. Zamiast tego, widzę, robiłaś sobie zdjęcia na plaży, kiedy twoje dziecko zjadało własne odchody, próbując przeżyć" - grzmiał sędzia.
Swoje uzasadnienie zakończył słowami, które na długo pozostaną w pamięci. Zwracając się do skazanej, stwierdził, że teraz podzieli los córki, którą zamknęła, by umarła. "Jedyna różnica jest taka, że ty w więzieniu przynajmniej otrzymasz pożywienie" - dodał.

Polecany artykuł: