Spis treści
Wszystko zaczęło się tak, jak w bajce. 7 kwietnia 2025 roku Marita i Daniel powitali na świecie swojego wyczekiwanego synka. Radosną nowinę przekazali za pośrednictwem Instagrama, publikując zdjęcia prosto ze szpitala. Szczęśliwi, zakochani i spełnieni - tak opisywali siebie w tym wyjątkowym momencie. Nikt jednak nie spodziewał się, że powrót do domu stanie się początkiem rodzinnego koszmaru. Ich wierna towarzyszka Didi - która do tej pory była pełnoprawnym członkiem rodziny - nie potrafiła zaakceptować nowego domownika. Już od pierwszych chwil pojawiły się niepokojące sygnały.
Didi nie zaakceptowała maluszka
Zamiast radosnego powitania malucha w domu - łzy, krzyki i panika. Didi zaczęła reagować histerycznie - wyła, skomlała, próbowała doskakiwać do dziecka. Pojawiły się próby gryzienia i oznaki agresji. Mimo ogromnego uczucia, jakim Deynn darzy swoją czworonożną przyjaciółkę, priorytety się zmieniły. Bezpieczeństwo Romeo stało się najważniejsze.
Para przez tygodnie podejmowała próby oswojenia psa z nową sytuacją - opieka rodziny, treningi behawioralne, system rotacyjny. Niestety, nie było spodziewanych efektów. Potem wydarzyło się coś, co przesądziło o losie Didi.
Dantejskie sceny i łamiąca serce decyzja
W sobotę babcia Marity, która opiekowała się wtedy suczką, zadzwoniła roztrzęsiona. Podczas spaceru Didi zaatakowała innego psa - niewielkiego, spokojnego kundelka.
W sobotę babcia zadzwoniła roztrzęsiona, zapłakana, była przerażona. Kilka minut wcześniej Didi wąchała się z jakimś pieskiem, takim malutkim, może trochę mniejszy od niej. Po chwili złapała tego psa i nie chciała go puścić. Podobno były to dantejskie sceny – pełno krzyku. Właścicielka tego drugiego psa krzyczała na kolanach, próbowała rozdzielić
- wyznał Daniel.
To był moment, który przelał czarę goryczy. W niedzielę, dzień po incydencie, Deynn i Majewski podjęli najtrudniejszą decyzję - Didi już do nich nie wróci.
W niedzielę podjęliśmy najtrudniejszą, najsmutniejszą decyzję. Didi do nas na 99,9 proc. nie wróci. Dawaliśmy sobie nadzieję i troszkę chcieliśmy sami siebie oszukać. Widzieliście, że Didi robiła już progres. (...) Poprosiliśmy babcię i tatę, żeby się wymieniali Didi. Oczywiście dalej będzie miała treningi, ale to bardziej tak na zasadzie wychowawczej, a nie przyzwyczajenia do Romeo, bo to nie ma sensu. (...) Nie chcemy dopuścić do sytuacji, w której Romeo kichnie, a Didi zareaguje agresywnie. Albo Romeo będzie bawił się zabawką, Didi podbiegnie, będzie chciała ją zabrać, na co on nie pozwoli i go zagryzie
- dodał Majewski.
Deynn przyznała, że temat Didi jest dla niej zbyt trudny, by mówić o nim publicznie. To Daniel przejął komunikację z fanami, relacjonował sytuację, pokazywał proces i dokumentował szkolenia. Influencerka skupiła się na dziecku i próbie odzyskania spokoju w rodzinie.
Nie chcemy dopuścić do sytuacji, w której Romeo kichnie, a Didi zareaguje agresywnie. Nie możemy ryzykować. To boli, bo Didi to nasza rodzina, ale Romeo jest naszym światem
- tłumaczy Marita.
Deynn i Majewski zrobili wszystko, by zadbać o bezpieczeństwo dziecka, nie porzucając jednocześnie swojego pupila. Didi została pod opieką bliskich. Ta sytuacja pokazuje, że rodzicielstwo to nie tylko piękne chwile, ale też trudne wybory.