Lato to dla mnie czas ruchu. Więcej biegam, spaceruję, wpadam na siłownię i rozkładam matę do pilatesu, korzystając z dłuższych dni i pogody. Postanowiłam więc sprawdzić, czy Apple Watch Series 10 nadąży za moim trybem życia i czy faktycznie może stać się czymś więcej niż tylko modnym gadżetem.
Pierwsze wrażenie po założeniu? "Jaki on cienki!". Apple Watch Series 10 jest najlżejszym zegarkiem, jaki miałam okazję nosić, a przy tym największym – wyświetlacz w wersji 46 mm robi wrażenie. Co ważne, mimo sporych rozmiarów nie ciąży na ręce, a wręcz przeciwnie – szybko zapomina się, że w ogóle jest na nadgarstku. Dla mnie, osoby, która śpi w zegarku, to ogromny plus.
W dodatku design jest klasyczny, minimalistyczny i bardzo stylowy. Idealnie dopasowany do mnie.

i
Ekran, który bije na głowę
Kolejna rzecz, to duży ekran. Retina OLED o jasności 2000 nitów jest czytelna w każdych warunkach – nawet w pełnym słońcu, kiedy biegnę nad morzem czy spaceruję po plaży. Always-on display działa płynnie i wygląda naturalnie, więc nie muszę nerwowo podnosić nadgarstka, żeby sprawdzić godzinę.
W codziennym użytkowaniu doceniłam też prostą rzecz: większa powierzchnia ekranu to dodatkowe informacje podczas treningu. Kiedy biegam, widzę tempo, dystans, tętno i czas – wszystko naraz, bez przełączania ekranów.

i
Osobisty trener na nadgarstku
Nie przesadzę, jeśli powiem, że Apple Watch Series 10 nauczył mnie systematyczności. Codzienne cele ruchowe, powiadomienia o konieczności wstania od biurka, a nawet przypomnienia o nawodnieniu – to działa. Do tego dokładne śledzenie treningów: bieganie, joga, siłownia, a ostatnio nawet pływanie. Zegarek bez problemu radzi sobie w basenie, mierzy długości i rozpoznaje styl.
Największe wrażenie zrobiły na mnie jednak funkcje zdrowotne. EKG, saturacja, monitoring snu czy nowe powiadomienia o bezdechu sennym – wszystko to daje poczucie, że mam pod ręką nie tylko sportowy gadżet, ale i narzędzie realnie wspierające zdrowie. Raz już zegarek ostrzegł mnie o zbyt wysokim tętnie w spoczynku. Może nie był to alarm życia, ale dzięki temu szybciej zareagowałam.
Bateria – tu mogło być lepiej, ale…
Jeden dzień pracy baterii to standard i trzeba liczyć się z codziennym ładowaniem. Na szczęście szybkie ładowanie robi robotę – pół godziny wystarczy, by mieć zapas na cały dzień. U mnie sprawdza się rytuał porannej kawy i prysznica – zegarek w tym czasie leży na ładowarce i wraca na rękę gotowy na kolejne 24 godziny.

i
Małe rzeczy, które robią wielką różnicę
Na co dzień zaskoczyła mnie ilość drobiazgów, które faktycznie ułatwiają życie: możliwość odtwarzania podcastów bezpośrednio z głośnika zegarka (idealne do sprzątania), szybkie odpowiedzi na wiadomości na ekranowej klawiaturze czy gest Double Tap, który pozwala obsłużyć zegarek bez dotykania ekranu. Niby nic, ale podczas biegu albo kiedy mam zajęte ręce, naprawdę ratuje sytuację.
Apple Watch Series 10 to sprzęt, który wciąga i uzależnia – w pozytywnym i zdrowym znaczeniu. Zaczyna się od ciekawości, a kończy na tym, że trudno wyobrazić sobie bez niego dzień. To zegarek, który nie tylko liczy kroki, ale naprawdę motywuje do ruchu, daje wgląd w zdrowie, a co najważniejsze – przypomina, że czasem trzeba się zatrzymać i odetchnąć.
Jeśli ktoś szuka osobistego trenera, opiekuna zdrowia i asystenta w jednym – Apple Watch Series 10 spełnia wszystkie te wymagania. A do tego naprawdę świetnie wygląda!