Gdy przed dwoma laty na ekrany kin wchodził "Batman" Matta Reevesa, potocznie zwany "Battinsonem" od nazwiska odtwórcy głównej roli, raczej mało kto spodziewał się serialowego spin-offu. W końcu miała być to produkcja "poboczna", a główny nacisk Warner. Bros Discovery kłaść miało na powstałe z popiołów DCU. Jednak Pingwin w wykonaniu Colina Farrella, choć widniał na ekranie przez zaledwie kilka minut, zaintrygował publikę tak bardzo, że włodarze studia postanowili kuć żelazo, póki gorące. Ta decyzja obwarowana była oczywiście sporą dozą ryzyka, w końcu superhero uchodzi obecnie za gatunek skrajnie wyeksploatowany i passe, a kolejne spin-offy, zwłaszcza te serialowe, kończą zazwyczaj jako zwykłe wydmuszki, nastawione wyłącznie na odcinanie kuponów. Czy serial produkcji HBO Original "Pingwin" udowodnił zatem, że w istocie godzien był solowej, aż ośmiogodzinnej przygody? Jeszcze jak.
"Pingwin" to godny następca nie tylko "Batmana", ale i "Rodziny Soprano"
Rzecz dzieje się tuż po tym, jak Riddler rozpętał w Gotham istne piekło, a przestępczy półświatek zatrząsnął się w posadach. Z planszy zniknął bowiem naczelny mafioso Carmine Falcone, a ktoś w końcu rządzić musi. Naturalnym wyborem wydawał się jego uzależniony od wszelkiej maści używek syn, ale sytuacja już na starcie znacząco się komplikuje, a w oku cyklonu znajduje się oczywiście nasz tytułowy bohater, Pingwin.
Oswald Cobblepot w wykonaniu Colina Farrella to nie karykaturalny złoczyńca, którego znamy z kart komiksów, czy filmów Tima Burtona. To bohater znacznie bardziej przyziemny, złożony i… ludzki. Bywa zarówno porywczy (chwilami aż nadto), sprytny i bezwzględny, jak i czuły, zabawny i nieporadny, co doskonale objawia się przede wszystkim w jego relacjach z matką i "podopiecznym" Victorem. Najciekawiej robi się jednak, gdy ekran dzieli z Sofią Falcone (w tej roli znana m.in. z roli matki w "Jak poznałem waszą matkę" Cristin Milioti), córką Carmine'a, która dopiero zdążyła opuścić ośrodek Arkham, a teraz staje w opozycji do Pingwina, wystawiając na szwank jego plany o gangsterskiej dominacji. Pokuszę się wręcz o stwierdzenie, że to właśnie w jej postaci tkwi największa siła serialu i jeśli po emisji pierwszego odcinka śmiecie w to wątpić, poczekajcie do czwartego, w którym scenarzyści zastosowali woltę godną George'a R. R. Martina, wymuszając na nas weryfikację naszych sympatii i zastanowienie się, komu właściwie powinniśmy tu kibicować.
Dobry scenariusz, a z takim mamy tu do czynienia, oczywiście na niewiele by się zdał, gdyby nie świetne aktorstwo zarówno skrytego za charakteryzacją Farrella, jak i Milioti, której po tej roli wróżę wielką serialową karierę. Colin, który zachwycił mnie już w "Duchach Inisherin" (nigdy nie przeboleję ograbienia go z Oscara), tu serwuje drugą najlepszą kreację w karierze, wychodząc poza swoje dotychczasowe emploi i kompletnie zatracając się w roli Pingwina. Jego Oswald Cobblepot to godny następca Tony'ego Soprano i Nucky'ego Thompsona z "Zakazanego Imperium", a to nie lada komplement. Zresztą sam serial zaliczam w poczet absolutnej czołówki gangsterki w wydaniu odcinkowym, bo naprawdę od lat nie uraczyliśmy czegoś tak soczystego, klimatycznego i angażującego (skrajnie pretensjonalnego "Peaky Blinders" nie liczę).
"Pingwin" – czy warto obejrzeć serial produkcji HBO Orginal?
Zatem, mimo naszych uzasadnionych obaw "Pingwin" stanął na wysokości zadania, dumnie reprezentując półkę seriali premium i choć nie wstydzi się on swych batmanowskich korzeni, sam jest sobie sterem, żeglarzem i rybą. Batman Pingwinowi niepotrzebny, ten i bez słynnego przeciwnika radzi sobie świetnie. Twórcy dowiedli też, że pomysł może i powstał na fali filmowej popularności, ale do jego realizacji podeszli z głową i przede wszystkim pomysłem – "Pingwin" nie jest zwykłym odcinaniem kuponów, a produkcją, która umiejętnie poszerza świat przedstawiony i eksploruje te zakamarki Gotham, na które w "Batmanie" zwyczajnie nie wystarczyło czasu i przestrzeni. A przy okazji obeszło się bez nadmiernego kombinowania, bo scenarzyści nie silą się na wymyślanie koła na nowo, tylko serwują nam porządną gangsterkę w klasycznym wydaniu, która sprawdzała się dwie dekady temu i sprawdza się też teraz. Jeśli zatem wątpicie, czy warto po ten serial sięgnąć, przestańcie i po prostu odpalcie pierwszy odcinek.
Trzy pierwsze odcinki serialu HBO Original "Pingwin" już dostępne w serwisie Max. Kolejne premierowe odcinki będą dostępne co poniedziałek.
SPRAWDŹ TEŻ: Co oglądać w Max? Oto 8 seriali, których wstyd nie znać