Spis treści
- Dom wśród wzgórz – Naturoase Stegerhof
- Świeże mleko o poranku
- Domowe śniadanie
- Górska wędrówka
- Chwila orzeźwienia nad Lago di Caldaro
- Na farmie Toniglerhof
- Popołudnie pełne smaków
- Powrót do domu z bagażem pełnym nowych doświadczeń
Zdecydowałyśmy się na podróż przez Bergamo – zaledwie dwie godziny lotu, wynajem auta na miejscu i około 2,5 godziny jazdy samochodem. Przez dłuższy czas droga prowadziła wygodną autostradą, a ostatni odcinek - lokalnymi, krętymi trasami - okazał się nie tylko ekscytującą przygodą, ale też prawdziwą ucztą dla oczu. Monumentalne góry, soczyście zielone polany i perfekcyjnie uporządkowane rzędy winnic wyglądały niczym kadry z pocztówek. A to był dopiero początek, ponieważ z każdym dniem i każdym odkrytym zakątkiem regionu nasz zachwyt stawał się coraz większy.
Dom wśród wzgórz – Naturoase Stegerhof
Naszą bazą wypadową było gospodarstwo agroturystyczne Naturoase Stegerhof – jedna z ponad 1600 farm należących do sieci Roter Hahn. Wybrałyśmy to miejsce, ponieważ oferuje wszystko, czego potrzebowałyśmy: zachwycające otoczenie, pięknie urządzone wnętrza, strefę wellness oraz kontakt ze zwierzętami.
Na miejscu powitała nas Walli Busin, która już od pierwszych chwil urzekła nas swoją serdecznością i niezwykłą gościnnością. Zaprowadziła nas do apartamentu, w którym miałyśmy spędzić najbliższe dni. Wnętrza zachwyciły nas dbałością o detale i ciepłym, przytulnym klimatem.
Wkrótce poznałyśmy także męża Walli – Martina, który oprowadził nas po gospodarstwie. To właśnie wtedy zobaczyłyśmy jego drugą część: przestrzeń, w której mieszkają krowy i kury.
Już pierwszego wieczoru skorzystałyśmy z prywatnej sauny - same, w ciszy, zanurzone w zapachu drewna i ciepłym świetle. Potem długo siedziałyśmy przy kominku pijąc herbatę i ciesząc się nawzajem swoją obecnością. To był nasz wieczór. Prawdziwy reset.
Świeże mleko o poranku
Na farmie dzień zaczyna się wcześnie, a my, choć przyzwyczajone do miejskiego zgiełku, wstałyśmy z radością. Zebrałyśmy jajka od kur, a potem, z dziecięcą ciekawością, spróbowałyśmy swoich sił przy dojeniu krów. Przy okazji odebrałyśmy własną bańkę świeżego, jeszcze ciepłego mleka, które wypiłyśmy ze smakiem podczas porannej rozmowy w jadalni. W Południowym Tyrolu czas płynie inaczej. Wolniej. Łagodniej. Pozwala budować relacje – nie tylko z naturą, ale przede wszystkim ze sobą nawzajem.
Domowe śniadanie
Śniadanie było prawdziwym rytuałem - świętem smaków i zapachów, które celebruje się bez pośpiechu. Na stole: domowe konfitury, pachnące ciasta, świeże pieczywo, lokalne sery, kremowy jogurt i kawa, która smakowała lepiej niż gdziekolwiek indziej. Siedziałyśmy i rozmyślałyśmy nad tym, co zrobić z tak pięknie rozpoczętym dniem. Pomysłów było wiele, jednak wiedziałyśmy, że chcemy lepiej poznać okolice. Wyruszyłyśmy więc na szlak.
Górska wędrówka
Truden leży w samym sercu parku krajobrazowego Trudner Horn, który został założony w 1980 roku i obejmuje powierzchnię około 6873 hektarów. To prawdziwy raj dla miłośników pieszych wędrówek – dobrze oznaczone trasy, liczne punkty widokowe oraz miejsca na odpoczynek pozwalają w pełni cieszyć się bliskością natury w jej najpiękniejszej odsłonie.
Ruszyłyśmy przed siebie, nie spiesząc się, chłonąc każdy krok i każdy powiew świeżego górskiego powietrza. Po drodze przysiadłyśmy na jednej z drewnianych ławek, otulone ciszą i spokojem. Wpatrywałyśmy się w majestatyczne Dolomity, onieśmielone ich potęgą - te góry mają bowiem około 230–250 milionów lat.
Chwila orzeźwienia nad Lago di Caldaro
Kolejnego dnia wybrałyśmy się nad Lago di Caldaro - urokliwe jezioro ukryte pośród wzgórz Południowego Tyrolu, a jednocześnie największy naturalny zbiornik wodny w prowincji Bolzano, otoczony winnicami i cyprysami. To bardzo urokliwy i niezwykle zadbany, miniaturowy kurort. Zanurzyłyśmy się w lodowatej wodzie, choć tylko na chwilę, ale to wystarczyło, aby ochłodzić się w ten upalny dzień. Wiosna to nie jest idealny czas na relaks w wodzie, ale warto wiedzieć, że latem temperatura wody jeziora Caldaro osiąga nawet 28 stopni Celsjusza, i jest to jedno z najcieplejszych jezior w Alpach.
Na farmie Toniglerhof
Kolejnego dnia postanowiłyśmy zwolnić tempo i ruszyłyśmy w stronę farmy Toniglerhof. Tam czekał na nas prawdziwy zwierzyniec: owce, kozy, lamy, króliki, żółwie, ale największe wrażenie zrobiły na nas konie - i to nie byle jakie, bo islandzkie - niewysokie, ale silne, o gęstej grzywie i mądrym spojrzeniu. Stały spokojnie, dumnie, a my karmiłyśmy je, głaskałyśmy i patrzyłyśmy na nie z zachwytem.
Popołudnie pełne smaków
Po takim relaksującym doświadczeniu udałyśmy się do restauracji Buschenschank Planitzer, znajdującej się w malowniczej miejscowości Gleno. Na talerzach pojawiły się szparagi i wyśmienite wędliny, a na deser coś słodkiego - to dodatkowo umiliło tę chwilę i całe popołudnie. Wiedziałyśmy, że powoli musimy żegnać się z Roter Hahn, więc po posiłku usiadłyśmy jeszcze w ogrodzie, aby przy filiżance kawy upajać się widokiem falujących winnic i majestatycznych gór.
Powrót do domu z bagażem pełnym nowych doświadczeń
Do Warszawy wróciłyśmy z lekką melancholią, ale też z ogromną wdzięcznością. Za miejsce, które dało nam przestrzeń, by zwolnić. Za ludzi, którzy przyjęli nas z życzliwością i otwartością. Za naturę, która koi i za przyjaźń, która w rytmie slow rozkwita jeszcze mocniej. To była nasza pierwsza, ale na pewno nie ostatnia podróż w do regionu Roter Hahn. Bo jak raz poczuje się ten spokój - chce się do niego wracać.