Shaggy, artysta rodem z Jamajki, występuje na scenie muzycznej już od ponad 10 lat. Przez ten czas, Mister Lover, wypromował wiele niezapomnianych gorących hitów, jego ostatnie dzieło to płyta Lucky Day i pierwszy pochodzący z niej singiel Hey Sexy Lady. Shaggy twierdzi, że mimo upływu lat i zdobytych doświadczeń, jego podejście do show biznesu niewiele się zmieniło....
Na pewno wciąż niesamowitą przyjemność sprawia mi to czym się zajmuje, choć przyznaje, że czasami show biznes zaczyna już dawać mi się we znaki. Przede wszystkim zaceniam doceniać wartość snu. Kiedy jest się młodym artystą i promuje się swoją płytę, to głównym celem jest doskonała zabawa każdej nocy. Niestety to nie odbija się zbyt korzystnie na samej promocji, kiedy następnego dnia trzeba wstać rano i wszyscy oczekują, że będzie się wyglądać olśniewająco. Dopiero po pewnym czasie człowiek poważnieje i nabiera przekonania, że te z pozoru małe rzeczy odgrywają zasadniczą rolę.
Shaggy dumnie kontynuuje jamajską tradycję i zawsze podkreśla, że kocha muzykę reggae. Mimo to, w jego kompozycjach, obok specyficznych bujanych rytmów, można znaleźć wiele bardziej tradycyjnych popowych motywów. Podobno jest to sposób artysty na oryginalność...
Uważam siebie za artystę reggae. Reggae jest moją duszą, to moja pasja. Jednak moja muzyka nie jest do końca taka jak większości muzyków reaggae, nie taka jak większości jej sympatyków. Nie przeszkadza mi, że tyle ludzi uprawia ten rodzaj muzyki, ale sam wiem, że nigdy nie uda mi się osiągnąć w czystym reggae tak wysokiego poziomu na jaki wspiął się Bob Marley, czy inne sławy. Oni byli po prostu najlepsi. Dlaczego więc powinienem starać się na siłę ich naśladować? Chcę tworzyć coś oryginalnego, wyrobić swój własny unikalny charakter. Moja muzyka to też reggae – jest stylowa, ale i eklektyczna. Mieszam ją z przeróżnymi motywami, które mnie zwyczajnie zainteresują.
Sądząc po tym jak słuchacze na całym świecie przyjmują kolejne dzieła Shaggy’ego – pomysł ten doskonale się sprawdza.
Najnowszym dziełem w dyskografii Shaggy’ego jest płyta pt. Lucky Day. Jamajski artysta jest niezwykle zadowolony z nowego materiału. Ocenia swój ostatni krążek wyżej nawet od poprzedniej niezwykle bogatej w hity płyty Hotshot...
Myślę, że płyta„Lucky Day” doskonale pokazuje postęp jaki poczyniliśmy. Jestem naprawdę bardzo dumny z krążka „Lucky Day”, chociażby dlatego, że nie używaliśmy na nim sampli. Wcześniej byliśmy często krytykowani za to, że tu i tam w naszej muzyce pojawiały się sample. To dobrze, że teraz się tego ustrzegliśmy. Według mnie daliśmy tym samym dowód, że umiemy sobie bez nich doskonale poradzić. Wcześniej uciekałem się do pomocy sampli, po to by moje utwory miały bardziej radiowy charakter, a równocześnie zachowały motywy reggae. Osiągnięcie podobnego efektu- pracując wyłącznie na oryginalnych bitach jest dla muzyka reggae bardzo trudne. Jakoś nie pasują one do formatu mojej muzyki. Tym razem naprawdę nie ma już na co narzekać. Nie używałem sampli, nie nagrałem coverów. Wszystko to świadome działanie. To po prostu świetny album. Wyraźnie widać nasz rozwój od czasów „Hotshot”. To wspaniała płyta, najlepszy materiał jaki do tej pory udało mi się nagrać. Krążek, o jakim marzyłem od początku kariery.
Trzymamy kciuki, by album Lucky Day powtórzył komercyjny sukces swojego poprzednika Hotshot, a promujące płytę Shaggy’ego single znów podbiły światowe listy przebojów.
Najnowszy album Shaggy’ego Lucky Day jest zdaniem artysty tak dobry, że muzyk nie potrafi się zdecydować, który utwór podoba mu się z niego najbardziej...
To się ciągle zmienia. Bardzo lubię „Strength of a woman”. Ta piosenka ma w sobie dużo dance. Myślę, że ma szansę zostać klasycznym hitem wszechczasów. Wspaniały utwór. Chyba działa na mnie najbardziej z całego krążka.
Opinię słuchaczy poznamy, gdy kawałek ukaże się na singlu. Tymczasem światowej listy przebojów podbija już pierwszy utwór promujący nową płytę –dobrze już znane Hey Sexy Lady...
Moim osobistym faworytem na pierwszego singla był kawałek pt. „Lucky Day”, ale im dłużej ludzie z wytwórni i stacji radiowych przysłuchiwali się materiałowi na płytę, tym bardziej podobał im się utwór „Hey Sexy Lady”. Bardzo sobie cenię pracę zespołową, więc przysłuchiwałem się ich argumentom. W końcu do mnie też one dotarły. Sam czułem, że ta piosenka ma w sobie bardzo dużo energii. Wiedziałem, że promocja takiego kawałka jest dużo łatwiejsza. Bez trudu mogłem sobie wyobrazić ludzi śpiewających „Hej Sexy Lady”, czy bawiących się przy niej. W odróżnieniu do tego kawałka, tempo utworu „Lucky Day” jest raczej wolne. Byłaby to prawdopodobnie piosenka trudniejsza do promocji. Postanowiłem więc spróbować z „Hej Sexy Lady”. Patrząc z perspektywy, myślę, że był to dobry wybór.
Opinię taką podzielają niewątpliwie również słuchacze, bo piosenka ta jest jednym z najchętniej granych hitów w tegorocznym karnawale.
Płytą, która niewątpliwie utwierdziła pozycję Shaggy’ego na światowej scenie muzycznej, był jego przedostatni krążek pt. Hotshot. To właśnie z niego pochodzą hity takie jak It Wasn’t me, czy Angel. Shaggy przyznaje, że komercyjny sukces Hotshot wpłynął na jego życie...
Moje życie trochę się potem zmieniło. Na przykład mogę kupować samochody za 150 tysięcy dolarów. Wcześniej nie wierzyłem, że kiedykolwiek będę w stanie sobie pozwolić na auto powyżej 50 tysięcy. Pewnie, kiedy przekroczysz pewien próg zysków, takie sumy przestają robić wrażenie. Nie wolno jednak nigdy zbytnio sobie folgować. Trzeba się trzymać swojej życiowej ścieżki. Często pomagam finansowo swoim przyjaciołom i rodzinie. O ile mogę, wyciągam ich z problemów. Daje mi to dużą satysfakcję. Miło widzieć, że można komuś pomóc.
Można się spodziewać, że po tak dużym komercyjnym sukcesie krążka Hotshot, Shaggy musiał mocno się stresować wydając swoją ostatnią płytę Lucky Day. Artysta twierdzi jednak, że nie zależało mu specjalnie na powtórzeniu wyników hitów Angel, czy It Wasn’t Me. Krążek Hotshot na zawsze zapewnił Shaggy’emu miejsce pośród największych gwiazd muzyki.
Wielu ludzi myśli, że czułem się pod jakąś presją pracując nad swoim najnowszym materiałem. Ja jednak czuję, że dużo bardziej się stresowałem przed wydaniem albumu „Hotshot”. Gdyby wtedy moje piosenki nie załapały, nie miałbym już szansy na muzyczną karierę.
Na szczęście Hotshot okazał się strzałem w dziesiątkę, a sądząc po wynikach singla Hey Sexy Lady, płyta Lucky Day ma dużą szansę powtórzyć jego wyniki.
Shaggy jest artystą lubianym i rozpoznawanym na całym świecie. Swoją wysoką pozycję na rynku muzycznym potwierdził wielkim sukcesem albumu Hotshot. Shaggy twierdzi, że właśnie tej płycie zawdzięcza w swojej karierze najwięcej...
„Hotshot” był jak mój ostatni nabój, którym musiałem trafić do celu. Ten album był zdecydowanie przełomem w mojej karierze. Jestem bardzo wdzięczny swoim producentom, którzy bardzo mocno wierzyli w ten materiał. To bardzo dobrzy specjaliści i utalentowani ludzi, szczególnie Terry Louis. Jeśli wtedy „Hotshot” nie zdobyłby popularności, miałbym problemy z zapłaceniem czynszu. Wydałem mnóstwo pieniędzy budując swoje własne studio nagrań i dom. Ten krążek musiał na siebie zarobić. Oczywiście gdyby zdarzyła się klapa i tak bym sobie jakoś poradził. Pewnie jeździłbym po kraju i grał nieduże koncerty. Nie zarabiałbym dużo i pewnie musiałbym trochę zmienić styl życia, ale poradziłbym sobie. Niestety wtedy prawdopodobnie straciłbym wielu doskonałych współpracowników. Nie sądzę, żeby w takim przypadku zostali ze mną moi producenci i pewnie część członków zespołu również poszukałaby sobie jakiegoś innego zajęcia. Gdyby nie „Hotshot”, moja praca poszłaby na marne. Dlatego przed wydaniem tamtego krążka czułem prawdziwy stres. To była kwestia życia lub śmierci.
Tymczasem Shaggy jest zupełnie spokojny o wyniki ostatniej płyty pt. Lucky Day...
Jeśli chodzi o ten album, nie odczuwam żadnej presji. Sprzedałem 11milionów egzemplarzy poprzedniej płyty, nawet jeśli najnowszy materiał nie załapie, będę miał wystarczająco środków by wieźć dostatnie życie. Wciąż będę zapraszany na trasy koncertowe i wciąż mam szansę wydawać kolejne płyty. Dlatego, nie czuję się zestresowany wypuszczając na rynek nowy krążek. To bułka z masłem. Nagrywamy taką muzykę jaką chcemy, nikt nam nie mówi, jak powinniśmy brzmieć. To całkowicie nasza muzyka. Podchodzimy więc do wszystkiego z luźnym dystansem.
To chyba dobrze, bo przecież bez względu na sukces komercyjny nagrywanie nowej muzyki powinno sprawiać artyście przede wszystkim przyjemność.
Mimo, że Shaggy jest artystą popularnym na całym świecie, pozostał bardzo naturalny. Muzyk często powtarza, że image nie powinien być ważniejszy od muzyki i od talentu. Shaggy podkreśla, że najważniejsze to czuć się dobrze w swojej skórze...
Wiecie, ja nigdy nie staram się kreować jakiegoś z góry ustalonego image samego siebie. Po prostu lubię fajne ciuchy. Takie, które według mnie mi pasują. To kwestia dobrego samopoczucia, ważne, żebym ja się w nich dobrze czuł. Noszę fajną koszulę, ubieram ciekawe spodnie, wciągam eleganckie buty, czy cokolwiek innego, bo sprawiają, że czuję się w nich pewny siebie. Dzięki nim czuję się dobrze. Przecież chyba każdy lubi ubrać się jakoś szczególnie, kiedy gdzieś wychodzi. Każdy lubi zmieniać ubrania. Dlatego ja też tak właśnie postępuję. Jeśli ktoś woli nazywać to – image, to jego sprawa.
Jednemu nie da się zaprzeczyć, nawet jeśli przyjmiemy, że Shaggy lubi się stroić, to w jego przypadku waga wizerunku pozostaje daleko w tyle za talentem i jakością muzyki.
(malluf)
Weekend z Shaggym
2007-07-26
14:15
Shaggy , artysta rodem z Jamajki, występuje na scenie muzycznej już od ponad 10 lat. Poznaj sekrety, marzenia i plany Shaggy'ego w weekend w Radiu ESKA...