To nie jest Chopin z marmuru ani z podręcznika. To młody mężczyzna, który lubi życie, śmiech, flirt i dobre towarzystwo. Kwieciński wyraźnie odrzuca wizję Chopina – narodowego pomnika i prezentuje nam bohatera współczesnego z dużą wrażliwością i pełnym wachlarzem emocji.
Ten zamiar został osiągnięty przede wszystkim dzięki Erykowi Kulmowi. Jego Fryderyk jest żywy, charyzmatyczny, czasem nieznośny. Nie ma w nim nic boga muzyki, jest raczej artystą z ADHD – jednym okiem w nutach, drugim w lustrze. Kulm gra Chopina bez nadęcia i bez sztucznych ozdobników. Widać ogromną pracę włożoną w przygotowanie roli: naukę francuskiego, długie godziny ćwiczeń przy fortepianie.
– Najważniejsze było dla mnie zrozumienie, że Chopin nie jest uduchowionym świętym od nut, tylko facetem z temperamentem. Lubił życie, lubił ludzi, miał poczucie humoru. Chciałem to oddać – mówi aktor.
I rzeczywiście, w jego interpretacji Chopin jest pełen kontrastów – błyskotliwy i melancholijny, dumny i niepewny, rozdarty między sztuką a ciałem, które zaczyna odmawiać posłuszeństwa.
Wyścig ze śmiercią
W filmie bardzo mocno zaznaczony jest wątek oswajania śmierci. Chopin, wciąż jeszcze młody, dowiaduje się, że ma gruźlicę. Początkowo bagatelizuje ten fakt i żartuje ze swojej choroby. Kiedy objawy stają się coraz bardziej dotkliwe i częste, muzyk rozumie i godzi się z tym, że jego życie to wyścig z czasem, a podczas tego wyścigu chce bawić się, kochać i przede wszystkim tworzyć.
"Chopin, Chopin!" to film o twórcy, który całe życie spędza, grając na granicy. Kwieciński zderza dwa światy: paryski gwar i samotność kompozytora, ekstazę koncertów i ciszę choroby. To ciekawy pomysł, ale z czasem narracja grzęźnie w rytuale biograficznego odhaczania faktów. Choroba Fryderyka staje się centralnym motywem, który przesłania inne wątki – przyjaźń z Lisztem, relację z George Sand, rozwój twórczości.
W efekcie druga połowa filmu traci tempo i lekkość, jakby zabrakło odwagi, by opowiedzieć o Chopinie naprawdę po swojemu.
Wizualna precyzja, emocjonalny chłód
Nie można odmówić Kwiecińskiemu wizualnego kunsztu. Każdy kadr jest dopracowany, scenografia i kostiumy przenoszą widza do XIX-wiecznego Paryża bez cienia fałszu. Reżyser, znany z dbałości o detale, tworzy świat, który chce się oglądać. Jednak to, co widać, momentami przytłacza to, co czuć.
– Nie chciałem robić szkolnej biografii. Interesował mnie Chopin jako człowiek. Ten film to zapis jego emocji, jego miłości i jego lęków – tłumaczy Kwieciński.
To piękne założenie, ale filmowi brakuje emocjonalnej głębi. Muzyka, choć obecna, rzadko staje się tu głosem wewnętrznym bohatera. Zamiast dialogu z dźwiękiem dostajemy estetyczną opowieść o pięknym smutku.
Gdzie się podziali bohaterowie drugiego planu?
Na ekranie przewija się galeria postaci z życia Chopina, ale żadna nie zapada w pamięć. Liszt (Victor Meutelet) i George Sand (Joséphine de La Baume) są tu tylko tłem, a przecież to relacje z nimi ukształtowały Chopina jako człowieka i artystę. Wątki przyjaźni, miłości i rywalizacji ledwie muskają powierzchnię opowieści, zamiast ją pogłębiać.
To właśnie brak równowagi między monumentalnością formy a intymnością treści sprawia, że film, który miał być pełen życia, staje się pod koniec zbyt grzeczny i poprawny do bólu.
Où est le vrai Chopin?
"Chopin, Chopin!" to próba odczarowania legendy – piękna, dopracowana i pełna dobrej energii, ale zbyt bezpieczna, by naprawdę poruszyć. Kwiecińskiemu udało się pokazać artystę z krwi i kości, ale nie zawsze udało się dotknąć jego duszy.
Mimo wszystko to film wart zobaczenia – choćby dla Eryka Kulma, który wnosi w tę historię więcej życia, niż pozwala jej scenariusz.
Ocena: 6/10