Recenzje

“Pokolenie V” nie dorówna “The Boys”, ale wcale nie musi (RECENZJA)

“Pokolenie V” (w oryginale “Gen V”) to szumnie zapowiadany spin-off “The Boys”, który z miejsca klasyfikowany był jako wypaczona wersja serii “X-Men”. I owszem, miłośnicy szkoły Charlesa Xaviera znajdą tu coś dla siebie, ale w pierwszych sześciu odcinkach (z ośmiu) udostępnionych do recenzji czuć też klimat “Misfits” i… “Szkoły dla elity”. Najmniej jest tu w gruncie rzeczy z “The Boys”, choć twórcy na każdym roku przypominają nam, że funkcjonujemy w świecie Homelandera i innych zwyrodniałych supków.

Witajcie w Godolkin University School of Crimefighting, prestiżowej szkole dla supków, gdzie trafiają jednostki z największym potencjałem marketingowym. Uczniowie mogą rozwijać się w dwóch kierunkach – walki z przestępczością lub szeroko pojętego celebryctwa (ponoć najlepsi absolwenci zaliczyli występy w “Riverdale” i “Pretty Little Liars”, więc nie są to przelewki). “The Boys” nauczyło nas wielu rzeczy, a jedną z nich było smutne przeświadczenie, iż prawdziwym superbohaterom daleko byłoby do heroicznych Avengers, a znacznie bliżej do dewiantów, narcyzów z kompleksem Boga i marionetek wielkich korporacji. “Pokolenie V” utwierdza nas w tym przekonaniu i gdy tylko główna bohaterka przekracza próg Godolkin, czujemy zalatujący mentalną zgnilizną oddech zarządu Vought International (będącego jakże cudowną satyrą na Disneya i jemu podobne koncerny).

Jako wielka fanka “The Boys” – wciąż obstaję przy opinii, że jest to jeden z najlepszych seriali jakie kiedykolwiek powstały – do “Pokolenia V” podchodziłam z wielką nadzieją i jeszcze większymi oczekiwaniami. Te drugie musiałam jednak szybko skorygować, bowiem już po pierwszym odcinku zdałam sobie sprawę, że nie jestem głównym targetem.

CZYTAJ TAKŻE: Najlepsze seriale o superbohaterach. TOP5 tytułów, które dowodzą, że superhero lepiej sprzedaje się w odcinkach

“Pokolenie V” to w pierwszej kolejności superbohaterska teen drama, dopiero w drugiej spin-off “The Boys”

Jak pisałam we wstępie, “Pokoleniu V” bliżej do netfliksowej “Szkoły dla elity” (z czasów, gdy trzymała poziom, czyli sezonów 1-3) niż serialu matki. Owszem, autorski sznyt uniwersum “The Boys” jest tu odczuwalny, głównie przez odważne rozwiązania fabularno-wizualne, jak, ekhem, ciekawa scena łóżkowa, i wszechobecne flaki i penisy. Sam serial znacznie lepiej broni się jednak, gdy podejdziemy do niego jak do klasycznej, choć nieco wykolejonej pod względem brutalności i jechania po bandzie, teen dramy, a nie do spin-offa “The Boys”. Do przygód Butchera i Homelandera mu bowiem daleko, a i grupa docelowa znacząco się różni – “Gen V” uderza przede wszystkim do młodzieży i młodych dorosłych, zatem właśnie w takich kategoriach powinniśmy go oceniać.

Największą bolączką tego serialu jest właśnie ciężar poprzednika i chęć dorównania mu. W trakcie seansu tych sześciu odcinków nie mogłam pozbyć się wrażenia, że “Pokolenie V” to taki młodszy kuzyn “The Boys”, który usilnie próbuje udowodnić nam, że jest tak samo cool, jak ten starszy. I choć wychodzi mu to całkiem zgrabnie, to trąci to pretensją i zwykłą pokazówką. Brutalność, bezpardonowość i obsceniczność przychodziły “The Boys” z olśniewającą łatwością i naturalnością, tymczasem w “Pokoleniu V” wciśnięte zostały na siłę. Choć twórcy dwoją się i troją by naginać granice dobrego smaku w sposób, w jaki nie czynił tego serial matka, wszystko to gdzieś już widzieliśmy, tylko w nieco innej formie. No i żarty, choć zazwyczaj trafione, nie są tak błyskotliwe i nie prezentują poziomu, do jakiego przyzwyczaiło nas “The Boys”.

“Pokolenie V” ma swoje wady, ale wciąż jest naprawdę porządnym serialem

Gdy “Pokolenie V” zapomina o pościgu za starszym kuzynem, łapie oddech i naprawdę dowozi. Fabuła nie jest wyjątkowo zagmatwana i oryginalna – ot dziewczyna, której moce objawiły się w wyjątkowo niewłaściwych okolicznościach, trafia do szkoły z internatem, która jest dla niej jedyną szansą na nowy start w życiu. Szybko zaprzyjaźnia się z grupką popularnych dzieciaków i wtem zaczynają dziać się rzeczy dziwne. Bohaterowie są dość sztampowi (no może poza cudowną Emmą), ale szybko zyskują naszą sympatię i ich los autentycznie nas obchodzi. Wydarzenia dość łatwo przewidzieć, a satyra jest subtelna jak rzut cegłą w czoło, ale zabawa jest przednia. Nawet jeśli niektórzy aktorzy albo starają się aż za bardzo, jak kreująca postać Marie Jaz Sinclair, albo ocierają się o drewno rodem z potworków sygnowanych logo The CW.

Reasumując, fani teen dram znajdą tu porządną młodzieżówkę w odjechanym stylu, zaś miłośnicy zdegenerowanych trykociarzy, jak tylko spuszczą z tonu, odpowiednią dawkę makabry i obsceniczności, a i nawet kilka znajomych facjat się napatoczyło – choć Amazon nie bawił się w ceregiele i dawno sprzedał nam, kto zaliczy cameo, nie będę bawić się w spoilowanie i nie zdradzę ich personaliów. Zaznaczam jednak, że zwłaszcza na jednego jegomościa warto czekać, bo scenarzyści bezceremonialnie śmieją się w twarz wszystkim simpiarom.

Jak dobrze znasz najpopularniejsze seriale ostatnich lat? Quiz dla prawdziwych serialomaniaków!

Pytanie 1 z 10
"Dom z papieru": kto był pomysłodawcą skoku na Bank Hiszpanii?
PREQUEL, SEQUEL, SPIN-OFF… Co to jest? O co w tym chodzi? | To Się Kręci #1