"Zwyczajna przysługa" z 2018 roku to film, który może nie rozbił banku, ale zaskarbił sobie uznanie i sympatię zarówno widzów, jak i krytyków. Utrzymana w klimatach satyrycznego thrillera, w pełni świadomie zmierzająca w rejony czarnej komedii, produkcja nakreślała nam losy typowej mamy z przedmieść imieniem Stephanie (w tej roli Anna Kendrick), która zaprzyjaźnia się z tajemniczą i niebezpieczną Emily (Blake Lively), a następnie prowadzi śledztwo w sprawie jej zaginięcia. Zakończenie filmu wprawdzie nie zwiastowało sequela, ten jednak powstał, lecz dopiero po siedmiu latach. Krążyły legendy jakoby za rzeczoną obsuwę odpowiadać miał konflikt głównych gwiazd, Blake Lively i Anny Kendrick, o którym plotkuje się już od miesięcy. "Kolejna zwyczajna przysługa" jednak powstała i jestem absolutnie pewna, że zrobi jeszcze większą furorę niż jej poprzedniczka.
Polecany artykuł:
"Kolejna zwyczajna przysługa" - recenzja filmu
Akcja "Kolejnej zwyczajnej przysługi" rozgrywa się na kilka lat po finale poprzednika. Stephanie została gwiazdą Internetu, jako mamuśka zgrabnie łącząca kontent kulinarny z kryminalnym - w przerwach od pichcenia ściga bowiem wszelkiej maści zwyrodnialców i rozwiązuje mordercze zagadki. Wydała też książkę, w której opisała swoją "przygodę" z Emily i jej mężem Seanem (w tej roli Henry Golding). Wszystko zdaje się zatem układać jak po maśle, ale licho nie śpi i ku wielkiemu zaskoczeniu naszej protagonistki, Emily nie tylko nie odpowiedziała za swoje czyny, ale wróciła na tarczy - bajecznie bogata i zaręczona z włoskim amantem o obliczu Massim... tzn. Michele Morrone. Gdy Emily groźbą wymusza na Stephanie zostanie jej druhną, przenosimy się do malowniczych Włoch, by wziąć udział w weselu... z piekła rodem.
Paul Feig (reżyser) i Jessica Sharzer (scenarzystka) doskonale wyczuli, co zagrało w poprzedniej odsłonie i tym razem odpięli przysłowiowe wrotki, w wyniku czego "Kolejna zwyczajna przysługa", jak na sequel przystało, jest jeszcze bardziej szalona, absurdalna i zabawna, niż jej poprzedniczka. Włoski klimat w połączeniu z groteskowym humorem, kampem i piętrzącymi się zwrotami akcji, przywodzi na myśl najlepsze latynoskie telenowele, gdzie logika ląduje za drzwiami i liczy się czysta rozrywka. Im bardziej tandetna i cudaczna, tym lepiej. Z pewnością pomaga tu fakt, że "Kolejna zwyczajna przysługa" jest filmem bardzo samoświadomym i ani przez chwilę nie próbuje udawać czegoś, czym nie jest - wręcz przeciwnie, z dumą obnosi się ze swym absurdem, czyniąc z niego swój największy atrybut. Jest to film, który kupuje się albo z całym dobrodziejstwem inwentarza, albo wcale.
"Kolejna zwyczajna przysługa" - Blake Lively i Anna Kendrick powracają jako Emily i Stephanie
Blake Lively i Anna Kendrick stanowią doskonale zgrany duet, a ich ekranowa chemia sugeruje, że albo rzekomy konflikt zdołały przekuć w atut, albo od początku był on jedną wielką farsą (na ile rozdmuchaną przez fanów, a na ile wykorzystaną w celach marketingowych, to już kwestia dyskusyjna). Szarżuje też Henry Golding w roli Seana, który tym razem miał wreszcie coś do zagrania - w "Zwyczajnej przysłudze" jego rola sprowadzała się głównie atrakcyjnej aparycji, tu zaś bawi się swym komediowym emploi, kreując postać człowieka znajdującego się na skraju załamania nerwowego, który w swej rozpaczliwej rezygnacji mógłby budzić politowanie, gdyby nie był tak zabawny.
"Kolejna zwyczajna przysługa" - czy warto obejrzeć film?
Reasumując, "Kolejna zwyczajna przysługa" to naprawdę udany sequel, który bierze wszystko to, za co polubiliśmy pierwszą część i wznosi to na zupełnie nowy poziom. Blake Lively o dziwo nie drażni, bo Paul Feig odpowiednio wykorzystał jej dziwaczną, specyficzną manierę, Anna Kendrick ponownie sprawdza się w nieco zblazowanej komediowej roli, a umowność całego przedsięwzięcia dopełnia dzieła. Po seansie z niecierpliwością wyczekuję trzeciej odsłony (wy zaś drugą obejrzycie w Prime Video).