Foto

i

Autor: eska.pl/cinema Ilustracja zastępcza

ESKA Cinema recenzja: Wstyd

2012-03-12 13:23

Zdecydowanie warto pójść do kina - tylko pod warunkiem, że ma się ukończone 18 lat. Wstyd to bowiem film bardzo kontrowersyjny, śmiały w erotycznych scenach, ale przede wszystkim nie dający o sobie zapomnieć...

Rodzeństwo – dwie kaleki emocjonalne. Ona psycho-artystka z niebezpiecznymi zapędami do ostrych przedmiotów, o czym świadczą wielkie blizny na rękach i on – uporządkowany do bólu seksoholik. Nie trzeba kończyć psychologii, by gołym okiem zobaczyć, że ta dwójka na różne sposoby próbuje zagłuszyć jakiś rozdzierający ból. Jaki? Tego reżyser już nam nie mówi.

„Nie jesteśmy złymi ludźmi. Pochodzimy tylko ze złego miejsca” – mówi do brata Brandona (doskonały Michael Fassbender) grająca Sissy – Carey Mulligan. Fakt, złym się nikt nie rodzi. Ale też każdy może wybrać sposób radzenia sobie z problemami. I Brandon, i Sissy wybrali chyba najgorszy z możliwych.

On odwiedzający codziennie dziesiątki stron porno, spraszający prostytutki, uprawiający seks z przypadkowymi kobietami, a nawet w ramach pewnej desperacji – z mężczyznami. Ona – idąca do łóżka z ledwo poznanymi facetami, niemogąca znaleźć porządnej pracy ani mieszkania, niedoszła samobójczyni. I spotykają się w jego sterylnym mieszkaniu na Manhattanie, które mimo mikroskopijnej wielkości potrafi pomieścić skrywane skrzętnie setki filmów porno oraz świerszczyków. I jak tu żyć, żeby się nie pozabijać? No ciężko, ciężko…

O co więc chodzi? Przełomową sceną w filmie jest występ Sissy, która śpiewa do kotleta w jednej z nowojorskich restauracji. Śpiewając naprawdę przepięknie „New York, New York” zmusza Brandona po raz pierwszy i ostatni w tym filmie do pokazania prawdziwych emocji. Jak to interpretować? Pułapką Nowego Jorku. Uznawany za jedno z najwspanialszych miast na Ziemi, Nowy Jork powoli staje się fabryką emocjonalnych kalek, które wszystko muszą mieć chłodno skalkulowane. W Nowym Jorku aby się zakochać – trzeba to mieć zaplanowane w swoim terminarzu co najmniej rok naprzód. A i nawet później ta miłość nie ma już sensu – bo zaczyna być po prostu nudno. A nie o nudę w Nowym Jorku chodzi. Więc niech żyje przygodny seks, niech żyje toksyczna autodestrukcja! Niech żyje ból i niech żyje umartwianie się (i psychiczne, i fizyczne)! I przede wszystkim niech żyje to jedno jedyne uczucie, które bohaterowie znają tak dogłębnie. Niech żyje wstyd, który nigdy nie pozwala zapomnieć o tym, jak bardzo chcemy... zapomnieć.

R. Ch.