Kiedy ogłoszono koncert Kendricka Lamara i SZA w Warszawie, organizatorzy (Live Nation Polska) od razu zaznaczyli w komunikatach prasowych, by traktować obie gwiazdy równorzędnie. Taka prośba wynikała z pewnością z faktu, że w ostatnim czasie to Kendrick mocno wysunął się na prowadzenie. Raper ma za sobą bardzo udany rok. Jego kawałek „Not Like Us” zgarnął Grammy w najważniejszych kategoriach, a wydaną jesienią płytę „GNX” uznano za jedno z najlepszych wydawnictw na rynku. Na fali doskonałego przyjęcia longplaya Lamar zagrał w lutym własne Halftime Show na Super Bowl 2025, którego SZA była gościem. Niektórzy zastanawiali się też, czy muzyka R&B, której czołową przedstawicielką jest aktualnie wokalistka, sprawdzi się w warunkach stadionowych. Odpowiedź brzmi - tak, tak, tak!
Nikt tu nie grał przed nikim supportu. Raper i wokalistka byli po równo bohaterami stadionowej trasy "Grand National Tour" i dało się to odczuć przez cały czas trwania ich wspólnego show. On - surowy, precyzyjny jak szwajcarski zegarek, ona z kolei pełna energii, wręcz baśniowa. Uzupełniali się, stanowili Yin i Yang, duet doskonały, który w pewnym sensie zredefiniował podejście do wspólnych tras koncertowych, które przecież, gdy spojrzymy na historię popkultury, nie są niczym nowym. W przeszłości we wspólne tournée wyruszyli m.in. Christina Aguilera i Justin Timberlake, Beyonce i Jay-Z, a podobne przedsięwzięcie planowali Lady Gaga i Kanye West.
Kendrick Lamar i SZA w Warszawie
Show Kendricka Lamara i SZA od początku do końca oparte było na kontrastach i wpisywało w klimaty ich najnowszych wydawnictw. Kendrick rozpoczął koncert od wyjechania spod sceny czarnym GNX-em, symbolem jego ostatniej płyty, wykonując "wacced out murals", od którego płynnie przeszedł do "squabble up" - jednego z najbardziej lubianych przez fanów i porywających numerów na krążku. Cały pierwszy set, w którym nie zabrakło też "King Kunta" i "Element", stanowił jego artystyczny manifest: surowy, minimalistyczny, oparty przede wszystkim na czerni i bieli. Kendrick po raz kolejny udowodnił, że jest w swojej szczytowej formie.
Szczególnie dobrze w warunkach stadionowych sprawdziły się te najostrzejsze, najbardziej naszpikowane elektronicznymi bitami kawałków z jego szerokiego repertuaru, takie jak "DNA.", noszące wręcz znamiona hymnu czy zawołania bojowego "tv off", czy będące już klasykiem "Not Like Us". Rozglądając się po trybunach, miałem wrażenie, że na ten numer czekali dosłownie wszyscy. Mocne, wyrzucane z niezwykłą precyzją wersy zawładnęły umysłami publiczności zgromadzonej na PGE Narodowym, która wspólnie z Kendrickiem wykrzykiwała tytułowe hasło i diss na Drake'a. Auć. Nie sposób też nie docenić kreatywności, z jaką raper potraktował swój dorobek, nadając mu w pewnym sensie nowe życie. "Count Me Out" połączone z "Bitch, Don’t Kill My Vibe", "m.A.A.d city" zawierające sample z utworu "Sweet Love" Anity Baker czy "Swimming Pools (Drank)" w wersji a capella okazały się strzałem w dziesiątkę i urozmaiceniem złożonej z - uwaga - 50 piosenek setlisty.
O ile Kendrick jest tu "królem mroku", to SZA stanowi światło ich wspólnej trasy koncertowej. Wokalistka jest jakby nie z tego świata. Rozpromieniona, niczym postać z baśni, zaraża pozytywną energią od pierwszych sekund na scenie, na której pojawia się, siedząc na pokrytym latoroślami GNX-ie w rytm "30 For 30". Piosenkarka, wbrew temu, czego obawiali się niektórzy, nie potrzebuje wcale u swojego boku Lamara, by świecić pełnym blaskiem. Jak pisałem, ani przez moment nie obowiązuje tu podział na większą i mniejszą gwiazdę. SZA bez problemu skupia uwagę na sobie. Wie, po co wychodzi na scenę i robi show. Nieważne, czy używaja do tego scenicznego mrówkojada, śpiewaja "Blind" w towarzystwie tancerek czy unosi w powietrzu niczym dobra wróżka podczas wykonywania "Nobody Gets Me". Stanowi tak samo ważny element całości. I ma do siebie dystans! Wyświetlenie na telebimie wideo, w którym tłumaczy, jak należy wymawiać jej pseudonim? Mistrzostwo! "SY-ZA, SY-ZA".
Prawdziwa magia działa się jednak wtedy, gdy stali na scenie razem. Miałem wrażenie, że obecność SZA u boku wydobywa z Kendricka zupełnie inną energię. Podczas wykonywania "All The Stars" cały PGE Narodowy rozbłysnął od świateł latarek w telefonach i był to bez wątpienia jeden z najbardziej poruszających, godnych zapamiętania momentów tego trwającego ponad dwie godziny show. Żegnając się z fanami po "luther", a przed stanowiącym crème de la crème "gloria", Kendrick i SZA pozwolili sobie na dialog. "Polska mnie zaskoczyła" - mówiła wyraźnie zaskoczona piosenkarka, kiedy raper zachęcał wielbicieli do zrobienia hałasu dla samych siebie. "To twój pierwszy raz tutaj, tak?" - dopytywał koleżankę. SZA szybko sprostowała, że faktycznie, to jej pierwszy występ w stolicy, ale nie w Polsce. W 2023 roku grała przecież na Open'erze. Miejmy nadzieję, że w obu przypadkach nie był to ostatni koncert w naszym kraju.