Z danych Boston Consulting Group wynika, że niemal połowa zatrudnionych w USA, Japonii i Niemczech czuje się wypalona. Firma Isolved mówi o aż 79 proc. osób, które to przeżyły. Aż 36 proc. przyznaje, że przez wypalenie spadła ich produktywność. Wśród młodych ludzi problem jest jeszcze bardziej widoczny – nawet 83 proc. deklaruje wyczerpanie.
Zjawisko przybiera na sile w czasach, gdy rynek pracy nie rozpieszcza. Według najnowszych analiz spada liczba ofert pracy, a eksperci przewidują wzrost bezrobocia. Hutnictwo ledwo zipie, turystyka się chwieje, a młodzi pracownicy – zwłaszcza ci w zawodach usługowych – wypadają z rynku z hukiem. W tym wszystkim coraz trudniej znaleźć sens i motywację do "wychodzenia przed szereg".
"Robię swoje i tyle"
Wypalenie nie pojawia się z dnia na dzień. To efekt lat pracy ponad siły, gaszenia cudzych pożarów i robienia rzeczy "na wczoraj". Z jednej strony oczekiwania, z drugiej – żadnego podziękowania. Gdzieś w tym wszystkim człowiek zaczyna pytać: "Po co to wszystko?". Często nie dostaje odpowiedzi. I wtedy właśnie włącza się tryb quiet quittingu.
Przyczyny? Są powtarzalne. Brak uznania, brak rozwoju, przeciążenie, chaos organizacyjny i przywództwo pozbawione empatii. Pracownicy, którzy kiedyś zarywali noce i odbierali służbowe telefony w weekendy, dziś pracują równo z zegarkiem, bez większego zaangażowania.
Cicha rezygnacja, głośne konsekwencje
Quiet quitting nie jest więc fanaberią. To cichy protest wobec pracy "na kredyt" – bez premii, bez podziękowania, często kosztem życia prywatnego. Skutki są realne. Zespoły zwalniają, projekty grzęzną, morale spada. Firmy tracą nie tylko pieniądze, ale i zaufanie. Co więcej, długotrwały brak zaangażowania może kosztować średnią firmę miliony rocznie.
Quiet thriving zamiast quiet quitting. Da się inaczej?
Na szczęście pojawiają się pierwsze jaskółki zmiany. Coraz więcej mówi się o koncepcji "quiet thriving" – czyli cichego rozkwitu. To nie coachingowe zaklęcia, tylko próba znalezienia sensu w codziennej pracy. Bez fajerwerków, ale z autentycznym zaangażowaniem. Klucz? Tzw. job crafting – dopasowanie obowiązków do tego, co faktycznie człowieka kręci i motywuje. Nie każdy musi być liderem, ale każdy może znaleźć kawałek sensu w tym, co robi.
Firmy muszą zacząć słuchać
Odpowiedzią na cichą rezygnację nie jest więcej Excela, KPI ani statusów. To raczej zmiana w podejściu do zarządzania. Liderzy powinni być nie tylko od liczb, ale i od ludzi. Potrzebujemy menedżerów, którzy zauważą wypalenie zanim będzie za późno, którzy potrafią pogadać po ludzku i dać feedback, który coś znaczy.
Równie ważna jest kultura uznania – nie tylko premia raz w roku, ale codzienne sygnały, że ktoś widzi i docenia nasz wkład. I wreszcie: balans. Świadoma zgoda na to, że praca nie przysłania nam świata – za jej drzwiami też jest życie.
Źródło: Interia Biznes