Przetrwali pandemię i nie zwolnili pracowników. Teraz mają oddać 250 tys. złotych. Byliśmy na miejscu i rozmawialiśmy z właścicielami lokalu, którzy proszą o pomoc

2023-02-10 10:23

Właściciele krakowskiej restauracji „Hummus Amamamusi” skorzystali z tarczy covidowej, nie zamknęli restauracji, przetrwali pandemię i nie zwolnili pracowników. Według nich okazało się, że stracili... "za mało". Państwo domaga się od nich 250 tysięcy złotych. Byliśmy na miejscu i rozmawialiśmy z właścicielami lokalu, którzy proszą o pomoc.

Dlaczego państwo domaga się zapłaty?

„Hummus Amamamusi” to krakowska restauracja, którą znajdziemy przy ul. Beera Meiselsa 4. Lokal jest niewielki, ale z bardzo dużym prawdopodobieństwem oferuje najlepszy hummus w Krakowie. Smaczny zakątek działa tu od 2012 roku – to pierwsze takie miejsce w stolicy Małopolski. Lokal prowadzą Katarzyna Pilitowska i Bartłomiej Suder.

Restauracja specjalizuje się przede wszystkim w hummusie, ale lokal ma także inne, ciekawe pozycje w menu.

Przetrwali pandemię i nie zwolnili pracowników. Teraz muszą oddać 250 tys. złotych! Byliśmy na miejscu i rozmawialiśmy z właścicielami lokalu, którzy proszą o pomoc

i

Autor: Maksymilian Tokarczyk Właściciele restauracji - Katarzyna Pilitowska i Bartłomiej Suder

Miejsce cieszące się dużą popularnością pierwszy kryzys napotkało podczas wybuchu pandemii COVID-19. Właściciele zdecydowali, że lokal nie zostanie zamknięty, a pensje 20 pracowników będą utrzymane. Restauracja otrzymała od państwa w ramach tarczy covidowej dwie subwencje – w wysokości 400 i 200 tysięcy złotych.

- Pomoc z pierwszego roku została w całości rozliczona. W przypadku drugiej, te zasady się bardzo skomplikowały. Przekroczyliśmy próg spadku obrotów o 4 procent i dowiedzieliśmy się o tym, kiedy te pieniądze zostały praktycznie wykorzystane (…). Liczyliśmy się z tym, że będziemy musieli zwrócić tą pomoc. Zakładaliśmy, że w ciągu dwóch lub trzech lat uda nam się uzbierać taką kwotę – informuje Bartłomiej Suder.

Aby otrzymać pieniądze z tarczy firma musiała próbować przewidzieć przyszłość.

- Musieliśmy oszacować straty na trzy miesiące do przodu. To był drugi rok pandemii, więc mogliśmy porównać go do poprzedniego. Żądano od nas niejako przewidzenia tego, co się stanie, nie dając nam do tego żadnych narzędzi (…). Pomyliliśmy się o cztery procent. Regulamin zmieniał się kilkukrotnie. Myśleliśmy, że raczej będzie wyglądało to w taki sposób, że skoro działaliśmy i zatrudnialiśmy wszystkich pracowników, to będziemy musieli zwrócić kwotę proporcjonalną do tego, co przekroczyliśmy i z tym się liczyliśmy. Dla nas to było oczywiste, że te 18 tysięcy złotych, które mieliśmy więcej w obrocie, będzie trzeba oddać. To myślenie okazało się jednak błędne - dodaje Katarzyna Pilitowska.  

Paradoks polega na tym, że bardziej opłacalne dla właścicieli było zamknięcie lokalu i zwolnienie pracowników, niż ubieganie się o subwencje, bo firma z pozycji wspieranej stała się windykowaną, jak twierdzi - przez czteroprocentową pomyłkę.

- Jesteśmy karani za to, że zbyt dobrze sobie poradziliśmy, że walczyliśmy o to, by sprzedawać jedzenie przez „okienko”. Jesteśmy, wydaje nam się – poszkodowani. Chcemy walczyć i utrzymać działalność. O to toczy się ta gra. Bardzo dziękujemy za każdą, nawet najmniejszą wpłatę. Jesteśmy niesamowicie wzruszeni, kiedy widzimy najmniejsze kwoty i komentarze, które za nimi idą. Dziękujemy za każde słowo wsparcia – mówi Bartłomiej Suder.

Co więcej, należy dodać, że właściciele podczas pandemii przygotowywali posiłki dla medyków, a kiedy wybuchła wojna w Ukrainie, gotowali dla uchodźców.

W sprawie tarczy covidowej kontaktowaliśmy się także z ekspertem ds. ekonomii.

- Jej cele był takie, żeby uchronić przedsiębiorców od klęski, pozwolić im przetrwać te trudne czasy. Zasada była prosta – utrzymaj zatrudnienie, nie zwalniaj pracowników, to pomożemy Ci przetrwać ten czas, dostaniesz pieniądze, które gdy kryzys minie pozwolą Ci zachować moce wytwórcze, które miałeś wcześniej – informuje dr Bartłomiej Biga z Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie.

Warto przypomnieć, że przedsiębiorcy musieli wówczas wróżyć z fusów.

- Pierwsza tarcza wchodziła, kiedy w ministerstwie zastanawiano się co powinno być wpisane we wniosku. Wyglądało to aż śmiesznie, bo kazano tłumaczyć przedsiębiorcom dlaczego są w trudnej sytuacji, co w przypadku covidu było czymś absolutnie oczywistym - dodaje dr Bartłomiej Biga. 

W obecnej sytuacji kwota 250 tysięcy złotych wydaje się niemożliwa do spłaty dla małego lokalu. Czy takich przedsiębiorstw może być więcej?

- Nie mamy jeszcze takich danych, one pewnie będą wypływać punktowo, najpierw w formie publicznych zbiórek, gdzie ktoś ma bazę klientów gotowych ich wspierać, natomiast wiele firm z tego powodu zamknie się po cichu i dowiemy się o tym dopiero w tych ogólnych statystykach – informuje dr Biga.

O komentarz w całej sprawie poprosiliśmy Grupę Polskiego Funduszu Rozwoju.

- Rozumiemy, że dla wielu firm spłata nadwyżki mogła być wymagająca, dlatego wychodząc naprzeciw postulatom 2 razy przedłużyliśmy termin na spłaty nadwyżki z Tarczy 2.0 ze stycznia na marzec, a później z marca do końca czerwca. To oznaczało, że firmy, wnioskujące o pomoc w styczniu-lutym 2021 r., miały do dyspozycji przez blisko półtora roku nieoprocentowany kapitał obrotowy - czytamy w odpowiedzi.

- Dodatkowo firmom, które mają problemy ze spłatą nadwyżki zaproponowaliśmy rozłożenie spłaty subwencji udzielonej w ramach Programu Tarczy Finansowej 2.0 na co najmniej 12 równych miesięcznych rat. Mylne jest twierdzenie, że zabrakło 4 proc. do umorzenia 100 proc. subwencji, ponieważ gdyby nawet firma osiągnęła wymagane spadki obrotów, to wysokość nadwyżki nadal wynosiłaby ponad 200 tys. z uwagi na bardzo niskie koszty stałe - informuje PFR.

 

Szefostwo zdecydowało się poprosić o pomoc w sieci. Powstała specjalna zbiórka, która ma na celu uzbieranie 135 tysięcy złotych, które wspomogą właścicieli w spłacie rządowej subwencji. Inicjatywę wsparło już niespełna 900 osób kwotą ponad 62 tysięcy złotych.

Tak ratują ludzi spod gruzów zawalonych domów. Psy ratownicze dają specjalny znak

QUIZ. Zgadniesz w jakim języku to słowo oznacza miłość? Zaimponuj drugiej połówce przed walentynkami

Pytanie 1 z 10
1. Na początek coś prostego. I love you, to po angielsku oznacza: