Puste kubły, duże koszty. Finansowa pułapka systemu kaucyjnego
Od 1 października 2025 roku z gminnych systemów odpadowych zniknęła ich najbardziej dochodowa część. Wprowadzenie systemu kaucyjnego wyjęło spod kontroli samorządów strumień wartościowych surowców, takich jak butelki PET i puszki aluminiowe, przekierowując je prosto do prywatnych operatorów. To tak, jakby z budżetu firmy nagle wyparowała jej najbardziej rentowna gałąź biznesu. Jak trafnie zauważa mec. Bartłomiej Tkaczyk z LEGALLY.SMART, w rękach gmin pozostały wyłącznie najdroższe w utylizacji śmieci, co oznacza podwójny cios: utratę przychodów i jednoczesny wzrost kosztów. W efekcie strumień gotówki, który dotąd zasilał lokalne budżety, teraz płynie do prywatnych kieszeni, podkopując finansową stabilność samorządów.
Sytuacja jest tym bardziej dramatyczna, że gminne finanse były napięte do granic możliwości jeszcze przed tą rewolucją. W 2023 roku, mimo zebrania od mieszkańców 12,65 mld zł, aż 1307 samorządów zanotowało deficyt w gospodarce odpadami. Teraz dochodzi do paradoksu: choć z kubłów zniknie część śmieci, koszty ich odbioru wcale nie spadną. Śmieciarki wciąż muszą przejechać te same trasy, a firmy komunalne ponoszą stałe koszty operacyjne. Ostateczny rachunek za tę zmianę, jak pokazują już przykłady z Pruszkowa czy Świdnicy, niemal na pewno zapłacą mieszkańcy w postaci wyższych opłat.
ZOBACZ TAKŻE: Rusza system kaucyjny. Gdzie oddać butelki i puszki? Sklepy będą specjalnie oznaczone
Recyklingowy paradoks. Kraj zyskuje, gminy płacą kary
Rosnące w lawinowym tempie koszty to tylko jedna strona medalu. Dane z polskich miast malują ponury obraz sytuacji, w jakiej znalazły się samorządy. W Częstochowie koszt zagospodarowania tony szkła poszybował do niemal 500 zł, a w podwarszawskim Lesznie przekroczył już 750 zł netto. Rekordzistą jest jednak Podkowa Leśna, gdzie w ciągu zaledwie roku cena tej usługi wzrosła o niewyobrażalne 685%. Innymi słowy, gminy zostały z najmniej opłacalną częścią odpadowego biznesu, podczas gdy rynkową „śmietankę” zgarnęli operatorzy systemu kaucyjnego.
Na domiar złego, samorządom grozi prawne kuriozum. Choć dzięki kaucji do recyklingu trafi więcej opakowań, to ten sukces nie zostanie zaliczony na konto gmin. Zgodnie z przepisami, muszą one samodzielnie osiągnąć wyśrubowany poziom recyklingu na poziomie 55% (obniżony awaryjnie do 50% na 2025 rok), bazując jedynie na odpadach, które zostały w ich systemie. To stawia je w pułapce, w której, mimo ogólnej poprawy w kraju, mogą być karane za rzekome niewywiązywanie się z obowiązków. Od 2020 roku na 1664 gminy nałożono już kary w łącznej wysokości 82 mln zł, a nowa sytuacja tylko zwiększa to ryzyko.
Browary liczą miliardy, sklepy dokładają do interesu. Kto naprawdę zarabia na kaucji?
Gdy jedni tracą, drudzy liczą zyski. Przejęcie kontroli nad rynkiem opakowań stworzyło biznes o rocznej wartości szacowanej nawet na 3,2 mld zł. Lwią część tego tortu podzieli między siebie siedmiu prywatnych operatorów zatwierdzonych przez resort klimatu. Ich model biznesowy jest niezwykle rentowny i opiera się na dwóch filarach. Pierwszy to sprzedaż zebranych surowców, która może przynieść ponad miliard złotych rocznie. Drugi, jeszcze bardziej dochodowy, to nieodebrane przez konsumentów kaucje – potencjalny zysk przekraczający 2 mld zł rocznie. Nic dziwnego, że w gronie głównych graczy, jak akcjonariusze operatora PSK S.A., znaleźli się najwięksi producenci piwa w Polsce.
Jednak w sektorze prywatnym nie wszyscy świętują. System kaucyjny przerzucił ogromne koszty i obowiązki na branżę handlową, czyniąc ze sklepów przymusowych i niedofinansowanych pracowników nowego porządku. Sklepy o powierzchni powyżej 200 m² muszą nie tylko zainwestować od 30 do 150 tys. zł w automaty do zwrotu butelek, ale także zmagać się z kosztami ich obsługi. Jak alarmuje Polska Izba Handlu, otrzymywane opłaty manipulacyjne nie pokrywają tych wydatków, przez co przeciętny sklep może tracić na całym procesie od 24 do 30 tys. zł rocznie. To cios wymierzony zwłaszcza w mniejszych przedsiębiorców.
ROP – spóźniony ratunek dla budżetów. Kto sfinansuje lukę do 2028 roku?
Na horyzoncie majaczy jednak rozwiązanie, które ma przywrócić w systemie finansową równowagę: mechanizm Rozszerzonej Odpowiedzialności Producenta (ROP). Jego idea jest prosta i zgodna z zasadą „zanieczyszczający płaci”. To producenci, wprowadzający na rynek opakowania, mają ponosić koszty ich zbiórki i recyklingu. Zgodnie z projektem ustawy z sierpnia 2025 roku, firmy zapłacą opłatę produktową, której wysokość będzie zależeć od tego, jak bardzo ekologiczne jest ich opakowanie. Zarządzaniem zebranymi w ten sposób funduszami zajmie się Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej.
Problem w tym, że to lekarstwo, choć obiecujące, zostanie podane z dużym opóźnieniem. Pełne wdrożenie ROP planowane jest dopiero na 2028 rok, po okresie przejściowym trwającym od 2026 do końca 2027 roku. Dla samorządów oznacza to co najmniej kilka lat finansowej walki o przetrwanie, zanim systemowe wsparcie z kieszeni producentów faktycznie do nich dotrze. To jak obietnica deszczu podczas długotrwałej suszy – ratunek może nadejść zbyt późno, a do tego czasu rachunki za wodę, a w tym przypadku za odpady, będą płacić mieszkańcy.