Państwo Jarmolińscy kochają zwierzęta. Na poszukiwania ukochanej Niuni wydali prawie 10 tys. zł

i

Autor: Rodzina Jarmolińskich

Rodzina

Przepiękna historia! Żeby znaleźć ukochaną Niunię, rzucił pracę i przejechał 25 tys. km. "Dla nas Niunia jest jak córka"

58 dni, co najmniej 25 tys. przejechanych kilometrów, blisko 10 tys. zł i kilka nieprzespanych nocy - tak w skrócie można podsumować poszukiwania zaginionej Niuni. Rodzina Jarmolińskich z Krowiarek (pow. raciborski) była skłonna do wszelkich poświęceń, byleby tylko odnaleźć ukochaną suczkę, która dla nich jest "jak córka". Na szczęście ich historia doczekała się happy endu.

Niunia uciekła, bo przestraszyła się petardy 

Wszystko zaczęło się w sylwestrową noc, gdy ktoś wrzucił petardę do ogrodu państwa Jarmolińskich.

To była petarda hukowa, wszystkie okna nam w domu zadzwoniły, gdy wybuchła. Najpierw myślałem, że to butla z gazem eksplodowała. Nasze zwierzęta były przerażone, wszystkie zaczęły naraz piszczeć. Psy pobiegły korytarzem w kierunku drzwi, Niunia skoczyła na klamkę i tylko widziałem, jak znika w ciemności. Mniejszego pieska zdążyłem jeszcze złapać za ogon, ale Niunia przepadła - opowiada pan Grzegorz.

Chwilę później był już w samochodzie. Za kółkiem spędził 12 godzin, krążył po okolicy i szukał ukochanego psa. Niestety bez skutku.

Zaginięcie Niuni bardzo odbiło się na zdrowiu domowników. Pani Kasia musiała jechać do lekarza, który przepisał jej środki uspokajające. Tymczasem pan Grzegorz razem z synem i synową rozpoczął szeroko zakrojoną akcję poszukiwawczą.

Wydrukowaliśmy amatorskie ulotki i zaczęliśmy je z synową rozwieszać w okolicy. Później znaleźliśmy drukarnię, która nam pomogła, za co jesteśmy dozgonnie wdzięczni. Łącznie rozwiesiliśmy prawie 1000 ulotek w województwie śląskim, opolskim i w Czechach. Obdzwoniliśmy też wszystkie okoliczne schroniska, 40 placówek w Polsce i 20 ośrodków za południową granicą, a do tego nagłośniliśmy sprawę w Internecie - opowiada pan Grzegorz.

Państwo Jarmolińscy kochają zwierzęta. Na poszukiwania ukochanej Niuni wydali prawie 10 tys. zł

i

Autor: Rodzina Jarmolińskich

Szukając Niuni, rodzina Jarmolińskich uratowała 7 psów i 9 kotów

Niedługo później zaczęły do nich lawinowo spływać fotografie czarnych psów. W ciągu niecałych dwóch miesięcy zebrali ponad 600 zdjęć. Gdy pies był dostatecznie podobny, od razu jechali we wskazane miejsce.

Całe dnie spędzałem w samochodzie, czasami jeździłem nawet po 500 km dziennie. Jak tylko dostałem informację, że gdzieś jest pies, który może być Niunią, to nie było zmiłuj, wsiadałem za kółko i jechałem przed siebie. Chciałem wziąć urlop bezpłatny w pracy, ale pracodawca nie chciał nawet o tym rozmawiać. Dlatego z pracy zrezygnowałem, bo znalezienie Niuni było wtedy dla nas priorytetem - mówi pan Grzegorz.

W tym czasie w Polsce zaczęły się silne mrozy. Spadł śnieg, nocą temperatura spadała nawet do -20 stopni Celsjusza. Szansa na znalezienie Niuni żywej spadła z każdym dniem.

Ile zwierząt po Sylwestrze ucieka, topi się gdzieś w bagnach, traci życie pod kołami samochodów... To wszystko z powodu tych cholernych fajerwerków. My w międzyczasie, gdy szukaliśmy Niuni, uratowaliśmy 7 psów i 9 kotów. Zwierzęta błąkały się wymarznięte po drogach i polach, bo uciekły po sylwestrowej nocy z domu i nie potrafiły wrócić. Ich zdjęcia wrzucaliśmy do Internetu i zaczęli się do nas zgłaszać prawowici właściciele - opowiada pan Grzegorz.

Łącznie państwo Jarmolińscy przejechali co najmniej 25 tys. km i wydali na poszukiwania suczki blisko 10 tys. zł. Byli skłonni do wszelkich poświęceń, byleby tylko odnaleźć Niunię. 

Dostaliśmy informację, że na jednym przystanku każdej nocy zjawia się czarny pies. Pojechaliśmy tam z żoną i czekaliśmy na Niunię przez całą noc. To była bodaj pierwsza noc tych wielkich mrozów, które przyszły. Jak się nasz syn dowiedział, gdzie jesteśmy, to przywiózł nam gorącą herbatę i kanapki. Ostatecznie żaden pies się nie zjawił, ale my nie mogliśmy odpuścić, bo dla nas Niunia jest jak córka - mówi pan Grzegorz.

Państwo Jarmolińscy kochają zwierzęta. Na poszukiwania ukochanej Niuni wydali prawie 10 tys. zł

i

Autor: Rodzina Jarmolińskich

Szczęśliwy finał poszukiwań Niuni. "Rodzina jest w komplecie" 

Na szczęście wysiłek rodziny nie poszedł na marne. Pod koniec lutego pan Grzegorz odebrał telefon od Agnieszki Dąbrowskiej z Zakrzowa (pow. kędzierzyńsko-kozielski). Kobieta poinformowała go, że w okolicy tamtejszej szkoły jazdy konnej błąka się czarny pies - bardzo podobny do zaginionej suczki. Podane miejsce znajduje się niecałe 17 km od domu państwa Jarmolińskich.

Akurat wtedy leżałem w szpitalu, ale gdy tylko wyszedłem, to od razu pojechaliśmy do pani Agnieszki. 26 lutego tam dotarliśmy i rozstawiliśmy na skarpie klatkę-łapkę. Następnego dnia klatka zniknęła. Okazało się, że zabrała ją kandydatka na radną. Stwierdziła, że klatka stała bez uzgodnienia na jej terenie, choć tak naprawdę był to teren gminy. Sprawę zgłosiłem na policji, ale nie bardzo chcieli się tym zająć. Przynajmniej klatkę odzyskaliśmy. 27 lutego wieczorem wróciliśmy na skarpę, żeby ją zamontować. Syn pani Agnieszki wziął latarkę, zaczął świecić po krzakach, a tam leży jakiś piesek. Zawołałem: "Niunia, chodź tu", a ona wtedy wybiegła i na mnie wskoczyła. Położyła mi pyszczek na klatce piersiowej i patrzyła mi prosto w oczy. To było jak sen. Żona stała obok z otwartą buzią i cała się trzęsła. Nie mogliśmy w to uwierzyć. Byliśmy przeszczęśliwi. Tego się nie da opisać słowami - mówi pan Grzegorz.

Nagranie z pierwszego spotkania Niuni z właścicielami po 58 dniach rozłąki trafiło na TikToka. Tam bije rekordy popularności, ma już ponad dwa miliony odsłon. A jak się czuje Niunia?

Wróciła do domu wychudzona, straciła 6,5 kg. Pojechaliśmy do weterynarza, ale na szczęście nic jej nie jest poza tym spadkiem wagi. Teraz się lubi czasem schować za fotel i posiedzieć samemu, ale nie ma się co dziwić, musiała przeżyć ogromną traumę. Ale już jest z nami, otaczamy ją miłością i troską, w końcu nasza rodzina jest w komplecie - mówi radośnie pan Grzegorz.