Ulica Jastrzębia w Katowicach

i

Autor: A. Olejarczyk

Ciekawostki

Burdel, kaplica i stolica polskiego województwa. Historia zadziwia, a pamięć mieszkańców jest niezawodna

Gdy po raz pierwszy usłyszałam historię ulicy Jastrzębiej w Katowicach, poczułam dreszczyk ekscytacji. Jest coś niewytłumaczalnie fascynującego w sprawach, w których zacierają się granice między sacrum i profanum. Dlatego niczym słynny detektyw (nie, nie chodzi o Rutkowskiego) zarzuciłam na plecy obszerny płaszcz i z aparatem w ręce wyruszyłam ku przygodzie.

Mój zapał ostudziła pogoda, która w grudniu zdecydowanie przestała nas rozpieszczać. No ale jak mus to mus, odpowiedzi przecież nie znajdą się same.

Po dotarciu na miejsce moim oczom ukazała się krótka, dosyć wąska ulica. Z tego, co podpowiada Wujek Google, ma nieco ponad 100 metrów. Zaczyna swój bieg od skrzyżowania z Głogowską i kończy się ślepo w pobliżu Zbożowej. Wzdłuż niej stoi garstka budynków, na końcu po prawej znajdują się garaże, a po lewej jest kaplica. To od niej zaczniemy naszą przygodę - postanowiłam.

Ulica Jastrzębia w Katowicach

i

Autor: A. Olejarczyk

Trochę o sacrum, czyli o kaplicy przy ul. Jastrzębiej w Katowicach

Pewnym krokiem przeszłam przez bramę i zapukałam do drzwi, które otworzył uśmiechnięty ojciec w brązowym habicie. Niestety, zapytany o historię kaplicy, przyznał, że nie zna żadnych szczegółów. Karmelici Bosi wprowadzili się do katowickich Piotrowic na początku tego roku. Od tego czasu budynek służy jako klasztor p.w. św. Jana od Krzyża.

Wcześniej mieszkały tam Siostry Służebniczki NMP Niepokalanie Poczętej. Na ulicy Jastrzębiej wciąż można zobaczyć pamiątkę po tamtym okresie - przy skrzyżowaniu z Głogowską znajduje się tabliczka kierująca do kaplicy Sióstr Służebniczek. Ale jak długo tam były?

Znalezienie odpowiedzi wcale nie było takie proste. Internet mnie w tej kwestii rozczarował (albo to jago niedokładnie przetrząsałam). Od siostry Armeli Ochojskiej z Sióstr Służebniczek udało się się dowiedzieć jedynie, że poświęcenie kaplicy półpublicznej nastąpiło 14 października 1967 roku. Dokonał go Ojciec Damian Szojda OFM z Panewnik.

Na szczęście znalazł się jeden starszy mieszkaniec Piotrowic, który pamięta, że sam budynek powstał dużo wcześniej, około 100 lat temu. W domu miała mieszkać jedna z piotrowickich rodzin. Niestety jego ostatnia właścicielka nie miała komu przekazać posiadłości, dlatego złożyła ją w ofierze kościołowi.

Ulica Jastrzębia w Katowicach

i

Autor: A. Olejarczyk

Co z profanum? Legendy o domu publicznym w Katowicach-Piotrowicach

Przeszłam więc do trudniejszej części zadania, czyli profanum. Wszyscy okoliczni mieszkańcy, których zaczepiłam podczas spaceru, pamiętają o domu publicznym na ul. Jastrzębiej. I wszyscy - niczym w tych żartach o koledze, który pyta - zaprzeczają, jakoby go widzieli na własne oczy. "Ja się takimi rzeczami nie interesowałem" - słyszę więcej niż raz w odpowiedzi.

Co ciekawe, nikt dokładnie nie pamięta, kiedy to wszystko miałoby się dziać. Jedni twierdzą, że 20 lat temu. Inni, że na przełomie lat 80. i 90. Ale był jeden pan, który pamięta, że dom rozpusty działał w późnych latach 60.

Co jeszcze ciekawsze, nikt nie wie, gdzie ów przybytek się znajdował, choć ulica Jastrzębia jest krótka i wiele opcji do wyboru nie ma. Tylko jedna pani ściszonym głosem zdarza, że leżał vis-a-vis kaplicy. Pikantny szczegół, to prawda, ale mało konkretny i wiarygodny.

O domu publicznym nie słyszała też policja - a przynajmniej nie słyszał o nim policjant z "czwórki", którego złapałam w komisariacie. Stwierdził, że takiej sprawy nie pamięta, choć służy w policji już od dwudziestu lat.

Moje małe, popołudniowe śledztwo zakończyłam jedynym, słusznym wnioskiem. Historia o agencji towarzyskiej na ul. Jastrzębiej w Katowicach jest najzwyczajniej w świecie miejską legendą. Niczym czarna wołga, wszyscy coś słyszeli, ale nikt na oczy nie widział. No chyba, że znajdzie się w komentarzach jakiś mieszkaniec, który pamięta więcej szczegółów i zechce się nimi podzielić.

Nowe szczegóły w sprawie domu rozpusty przy ul. Jastrzębiej

Już po publikacji artykułu odezwał się do mnie jeden z czytelników, który doskonale pamięta historię domu publicznego na ul. Jastrzębiej. A było to tak: w latach 80. w jednym z tamtejszych domów jednorodzinnych mieścił się zakład wulkanizacyjny. Jego właściciel razem z całą rodziną na początku lat 90. wyjechał do Niemiec, a nieruchomość sprzedał.

I to właśnie osoba, która dom kupiła, zrobiła z niego dom rozpusty. Choć biznes wcale nie powalał rozmachem, miały tam pracować tylko dwie panie, a reklam nie było żadnych. Ale to była tajemnica z rodzaju poliszynela - wszyscy doskonale wiedzieli, co się tam wyprawia.

Dlatego teraz mam zagwozdkę. Dlaczego piotrowicki policjant z wieloletnim stażem stwierdził, że nigdy tej historii nie słyszał? Może faktycznie zaczął służyć już po tym, jak nielegalny biznes zwinął manatki? A może dom rozpusty działał się w myśl zasady: pod latarnią najciemniej? Policyjną "czwórkę" i ul. Jastrzębią dzieli zaledwie 10 minut spaceru...

Ostatni ważny szczegół: nasz czytelnik podkreśla stanowczo, że dom publiczny nie znajdował się naprzeciwko kaplicy. "Ale fakt, był to niezły paradoks, gdy w niedzielny poranek mieszkańcy okolicznych bloków wybierali się na msze do kaplicy, a z domu wychodzili zadowoleni klienci świadczonych tam usług" - wspomina.