Nowe połączenia PKP Intercity w Bielsku-Białej

i

Autor: Archiwum

"Z rowerem Pan nie pojedzie", czyli jak PKP Intercity wyrzuciło z pociągu pasjonata kolei

Jan Psota to mieszkaniec Bełsznicy (powiat wodzisławski) i wielki pasjonat kolei. Pasjonat, który został wyrzucony z pociągu, ponieważ chciał nim przejechać do domu i zabrać swój rower, którym przyjechał do Katowic.

Jan Psota od lat pasjonuje się koleją. Mało tego - kilka lat temu zasłynął z budowy kosiarki na szynach by opiekować się zarośniętymi torami, które od lat niszczeją, bo nie są używane. Działa w Towarzystwie Entuzjastów Kolei Ziemi Wodzisławskiej i Raciborskiej i jak na miłośnika przystało, stara się korzystać z kolei jak najczęściej, choć przewoźnik, a konkretnie PKP w ostatnim czasie mocno mu tę miłość obrzydziły. - Trzeba zatrudniać prawdziwych, rasowych idiotów, by wiernego pasażera zamienić w swojego wroga - podsumował ostatnie wydarzenia Jan Psota cytowany przez portal katowicedzis.pl

A było tak. Jan Psota kocha rower. Woli go bardziej od samochodu. Tym środkiem transportu dostał się z Bełsznicy do Chałupek, a stamtąd już pociągiem do Katowic, zabierając ze sobą rower. Problem zaczął się, gdy w ten sam sposób chciał dostać się z powrotem do domu. Kupując bilet powrotny kasjerka powiedziała mu, że nie może sprzedać mu biletu na rower. Pan Jan stwierdził, że ok i poszedł do konduktora pociągu. Konduktor wyraził zgodę na przejazd z rowerem więc zaczął wsiadać ze sowim jednośladem do pociągu. Wsiadł do pociągu InterCity w Katowicach. Zauważył go ochroniarz, który z miejsca kazał mu wysiadać. - Z rowerem pan nie pojedzie - zagrzmiał.

Pan Jan od razu, że konduktor wyraził zgodę, a sam pociąg jest pusty. Ochroniarz na to, że to nie konduktor stanowi prawo na dworcu "tylko my". - A jak o tym zapomni, to mu przypomnimy - zagrzmiał ochroniarz. 

Ochroniarz powołał się na zakaz wydany przez kogoś, kogo nazwał rewizorem lub rewidentem. Pan Jan poszedł więc raz jeszcze do konduktora, powiedział że ma bilet do Chałupek a na rowerze to 70 km, jest późna noc a on nie ma nawet czapki. Konduktor powiedział, żeby wsiadał. Ochroniarz na to, że nie ma takiej opcji. Na miejsce przybyło więcej ochroniarzy. - Pomyślcie, co robicie - apelował do nich konduktor, ale jego słowa trafiały w mur. 

Pan Jan pozostał na peronie. Potem poszedł oddać bilet. Kazała mu czekać, bo system był nieczynny a za bilet i tak mu potrącą 15 procent. Jadący w tę samą stronę pociąg Kolei Śląskich miał kilkadziesiąt minut opóźnienia, ale miał też jechać pociąg RegioJet. Pan Jan podbił do czeskiego konduktora, ale ten powiedział, że nie wpuści go z rowerem do pociągu i kazał mu jechać polskim pociągiem. 

Pan Jan nie miał wyjścia. Narzucił szalik na głowę i rowerem ruszył w drogę powrotną. O 5 rano wsiadł do pociągu Kolei Śląskich w Orzeszu, bo już nie miał sił na dalszą jazdę. Tam dobiegł go radosny głos maszynisty: - Jasiu, co ty tu robisz? Okazało się, że ten skład akurat prowadził jego dobry znajomy. 

Na koniec opisywanej przez siebie historii pan Jan Psota napisał do IC: "Trzeba zatrudniać prawdziwych, rasowych idiotów, by wiernego pasażera zamienić w swoigo wroga

Źródło: katowicedzis.pl