Sprawa Kamilka z Częstochowy: Nie widzieli, nie słyszeli, teraz boją się wychodzić z domu

i

Autor: Super Express Sprawa Kamilka z Częstochowy: Nie widzieli, nie słyszeli, teraz boją się wychodzić z domu

Tym żyje Polska

Sprawa Kamilka z Częstochowy: Nie widzieli, nie słyszeli, a teraz boją się wychodzić z domu

Dwa miesiące temu 8-letni Kamilek z Częstochowy został oblany wrzątkiem przez ojczyma a potem rzucony na rozgrzany piec. Został też przez niego pobity. Chłopiec cierpiał, ale... żaden sąsiad tego nie słyszał. Teraz w rozmowie z "Faktem" mówią, że boją się wychodzić z domów. Nie chcą też tam mieszkać.

Sąsiedzi Kamilka nie słyszeli, jak cierpiał. Teraz nie chcą tam mieszkać

Blisko dwa miesiące temu cała Polska usłyszała o Kamilku i o tym, co go spotkało we własnym domu. O tym, jak był maltretowany przez swojego ojczyma, Dawida B., jak i o tym, co zrobił mu 29 marca, kiedy go pobił, oblał wrzątkiem i rzucił na rozgrzany piec. Ojczym był wobec niego nieludzko okrutny. Bił go, kopał, przypalał papierosami, łamał kończyny. W ciężkim stanie z rozwiniętą chorobą oparzeniową trafił do Górnośląskiego Centrum Zdrowia Dziecka w Katowicach. To właśnie tam lekarze przez 35 dni walczyli o jego życie. Niestety. Chłopiec zmarł 8 maja.

Warto w tym miejscu zadać sobie pytanie, jak to się stało, że żaden z sąsiadów tego nie widział ani nie słyszał? Jak przyznaje jedna z sąsiadek mieszkających przy ulicy Kosynierów w Częstochowie, kobieta widziała, jak ciotka Aneta J., ciągnie Kamilka za włosy.

Obecnie mieszkanie, gdzie dochodziło do scen rodem z horroru, jest niedostępne. Drzwi, jak i okna, są zabite dechami.  Tuż po tym jak chłopiec zmarł w szpitalu, ktoś ostrzelał okna mieszkania w którym Kamilek był brutalnie maltretowany. 9 maja, Aneta J. i Wojciech J., a także ich dzieci, pod eskortą policji opuścili mieszkanie, to pozostaje do dyspozycji prokuratury i policji. Pozostali lokatorzy, jak mówią w rozmowie z "Faktem", nie chcą tu mieszkać.

Nie chcemy już tutaj mieszkać - mówią sąsiedzi Kamilka z Częstochowy. Czego się boją?

Jedna z sąsiadek rodziny Kamilka, pani Lidia, przyznała że złożyła już wniosek o o przydział mieszkania komunalnego w innym miejscu. Co istotne, kobieta mieszka przy Kosynierów od 28 lat, ale po tym, co się wydarzyło w ostatnich tygodniach, chce się stamtąd jak najszybciej wyprowadzić. - Ludzie mówią, że mamy krew na rękach - mówiła w rozmowie z "Faktem". 

Jak przekonuje, ludzie im się odgrażają, mówią, że spalą im dom. Dodała też, że zarówno ona jak i jej córka, zgłaszały kuratorce, że Kamilek był ciągnięty przez ciotkę za włosy. To miało się dziać nim na Kosynierów pojawił się ojczym chłopca oskarżony o jego zabójstwo ze szczególnym okrucieństwem - Dawid B.