Choć na „schodkach” i okolicznych plażach warszawiacy (i nie tylko) pili latem alkohol od lat, to decydowanie się na imprezowanie akurat w tym miejscu wiązało się z ryzykiem zdobycia mandatu. Cały proces musiał przebiec umiejętnie, by nie dać się złapać Straży Miejskiej lub policji z butelką ulubionego trunku w ręku. W 2018 roku uchylono zakaz spożywania alkoholu na „schodkach” i „poniatówce”, jednak radość nie trwała długo. Razem z przyjściem pandemii koronawirusa i kwarantanny z hukiem wrócił znienawidzony zakaz.
Polecany artykuł:
Po dwóch latach z twarzy zrzuciliśmy maseczki, a przechadzając się centrum miasta można na chwilę zamknąć oczy (albo i nie) i wyobrazić sobie, że żadnej pandemii nie było. W związku ze znoszeniem obostrzeń warszawscy radni debatowali na temat zniesienia zakazu i doszli do wniosku, że warto powrócić do ustaleń z 2018 roku. Niestety okazuje się to niemożliwe. Na początku lutego sąd apelacyjny uchylił wniosek o zniesienie zakazu spożywania alkoholu w tej części miejsc publicznych stolicy. W kwietniu pojawiło się uzasadnienie tej decyzji:
W rozpoznawanej sprawie brak informacji, by organ gminy przeprowadził analizę wpływu projektowanej uchwały na kształtowanie polityki społecznej gminy w zakresie przeciwdziałania alkoholizmowi.
Wielu rozpacza nad tym i ze łzami w oczach wsłuchuje się w „Schodki” Maty. Jest jednak grupa, którą ta decyzja ucieszyła. Są to mieszkańcy nadwiślańskich wspólnot mieszkaniowych. Mimo zakazu i tak wielu będzie korzystać z uroków ciepłych nocy i bulwarów, a mieszkańcy okolicznych bloków będą musieli znosić hałas, pijackie awantury, śmieci czy głośną muzykę puszczaną przez dziesiątki przenośnych głośników JBL.