Zostali ranni podczas wojny na Ukrainie. Mogą liczyć na pomoc lubelskich medyków

i

Autor: unsplash.com zdjęcie ilustracyjne

Zostali ranni podczas wojny na Ukrainie. Mogą liczyć na pomoc lubelskich medyków

2022-12-27 10:39

Od ponad 10 miesięcy na terytorium Ukrainy toczą się działania zbrojne. W wyniku wojny coraz więcej osób zostaje rannych. Poszkodowani mogą liczyć na schronienie i opiekę medyczną w województwie lubelskim. Poznajcie historię kilku z nich.

57-letnia Larysa obecnie przebywa w Lublinie, ale pochodzi z Doniecka. Mieszkała na granicy między Ukrainą i okupowanym przez Rosję terenem, gdzie toczy się wojna. 18 sierpnia br. zapamięta do końca życia. To właśnie wtedy do jej domu przez dach wleciała rakieta. Kobieta stała wówczas w drzwiach między kuchnią a przedpokojem. Pocisk trafił Larysę prosto w nogę.

„To był niewypał. Gdyby wybuchł, bylibyśmy martwi. Noga była cała połamana. Nie można jej było uratować. W szpitalu została od razu amputowana powyżej kolana” – powiedziała PAP Larysa, która porusza się na wózku inwalidzkim. Razem z mężem Saszą są pod opieką Centrum Wolontariatu w Lublinie, które zapewniło im schronienie.

Po miesiącu spędzonym w donieckim szpitalu Larysa zdecydowała się wyjechać z miasta. „Nie mogłam dłużej wytrzymać, bo tak tam mocno strzelali” – przyznała.

Małżeństwo chciało dotrzeć do syna, który mieszka we Lwowie, ale okazało się, że Rosjanie nie wypuszczali nikogo z miasta. Jak w rozmowie z PAP wyjaśnił Sasza, obowiązywał zakaz ze względu na ostrzały, miny i bomby. Do Ukrainy i Europy można było dostać się z Donbasu tylko przez Rosję.

„Na granicy Rosji z Estonią staliśmy pięć dni. Następnie jechaliśmy przez Litwę i Polskę. Zostaliśmy w Polsce, bo wtedy trwały bombardowania Lwowa i całej Ukrainy. Łącznie przejechaliśmy 4 tys. km do Lublina” – powiedziała Ukrainka.

Zapytana o początek wojny, która wybuchł 24 lutego br., przyznała, że nie przypuszczała, że ten konflikt zbrojny rozleje się na całą Ukrainę.

„Myślałam, że zakończy się na Doniecku. Spadały rakiety, bomby – to było straszne. Bardzo bałam się o moich synów, którzy mieszkają w Ukrainie. Młodszy we Lwowie jest informatykiem, a starszy górnikiem w Dniepropietrowsku” – powiedziała Larysa.

Przekazała, że nikt z ich rodziny nie zginął w wyniku działań wojennych, ale dużo ludzi zostało zabitych.

Naszą sąsiadkę zabił pocisk, gdy wieszała pranie” – dodała.

Larysa była wcześniej telegrafistką na poczcie, a jej mąż górnikiem w kopalni. Nawiązując do utraty nogi w wyniku uderzenia rakiety, przyznała ze smutkiem, że bardzo trudno było się jej przyzwyczaić do inwalidztwa.

„Na początku w ogóle w to nie dowierzałam, nie mogłam się przyzwyczaić do wózka. Każdego dnia płaczę. Codziennie rozmawia ze mną psycholog, ale jest ciężko. Najważniejsze, że nie jestem leżąca. Może uda się kiedyś wstawić protezę, bo to by znacznie ułatwiło mi poruszanie się” – wyraziła nadzieję Larysa.

Rakieta wleciała przez okno. Olena i jej dzieci omal nie stracili wzroku

31-letnia Olena pochodzi ze Siewierodoniecka. W rozmowie z PAP powoli, łamiącym się głosem opowiedziała co wydarzyło się 11 marca br. nad ranem.

„Rakieta wleciała przez okno w kuchni. Wcześniej nic tego nie zapowiadało, było spokojnie na ulicach. Stałam wtedy w korytarzu, dzieci obok mnie. Widziałam, jak pocisk leci w naszą stronę. Jedyne o czym wtedy myślałam, to żeby ochronić chłopców. Potem pamiętam tylko ciszę, nic nie było słychać, pisk w uszach” – zaznaczyła mama samotnie wychowująca dwóch bliźniaków w wieku 6 lat.

Pocisk spowodował, że odłamki szkła wbiły się całej trójce w ramiona, twarz i oczy.

Dzieci strasznie płakały. Nic nie widzieliśmy – ani ja, ani dzieci. Jeden z chłopców stracił oko – sprecyzowała.

Pomogli lubelscy lekarze

Rodzina Oleny najpierw trafiła do szpitala we Lwowie, a następnie przetransportowano ich do do kliniki okulistyki w szpitalu klinicznym nr 1 w Lublinie. Gdyby nie pomoc lubelskich medyków, kobieta i jej synowie nigdy mogliby nie odzyskać wzroku. Ten zaczął wracać dopiero po przeprowadzeniu wielu zabiegów.

„Ja wszystko widzę, chłopcom wzrok także znacznie się poprawił. Nazar ma już wstawioną protezę oka, w ogóle nie widać różnicy między sztucznym a prawdziwym okiem” – pokazuje na zdjęciu w telefonie Olena. Nazar i Timur chodzą do przedszkola w Lublinie. – „Bardzo im się podoba tam zabawa. Ostatnio był nawet mikołaj, to byli przeszczęśliwi” – dodała Ukrainka.

Oprócz problemów ze wzrokiem, które udało się opanować, zostały jeszcze blizny po odłamkach szkła na twarzach Oleny i dzieci.

„To jest najmniejszy problem, bo blizny się zagoją. Można je też przykryć makijażem albo zrobić operację plastyczną, ale gdy spojrzę w lustro, to nie da się ukryć, że przypominają o tamtych wydarzeniach” – przyznała kobieta.

Dodała, że kiedyś – jak będzie można – chciałaby wrócić do Siewierodoniecka, bo zostali tam jej rodzice i siostra.

„Od miesiąca nie mam z nimi kontaktu. Nie ma tam prądu, internetu. Nawet nie wiem, czy mój dom jeszcze istnieje – stwierdziła ze wzruszeniem Olena, która na Ukrainie pracowała jako kucharka w szkole.

Jako prawosławna będzie obchodzić święta Bożego Narodzenia 7 stycznia. Podkreśliła, że będą to święta inne niż wszystkie dotychczas.

Najważniejsze, że dzieci żyją, teraz będzie tylko lepiej. Jestem wdzięczna lekarzom za wspaniałą pomoc, bo bez nich to wszystko nie byłoby możliwe” – podkreśliła Ukrainka.

Pomoc wojennym poszkodowanym niesie także zamojski szpital

Aktualnie pod opieką szpitala wojewódzkiego im. Jana Pawła II w Zamościu jest żołnierz armii ukraińskiej, który w kwietniu br. został bardzo poważnie ranny. Mężczyzna doznał wielonarządowego urazu, łącznie z uszkodzeniem rdzenia kręgowego, co spowodowało całkowity paraliż kończyn dolnych.

„Wypisaliśmy go na święta do domu i wrócił na Ukrainę do rodziny. W styczniu ma przyjechać do Zamościa na dalsze leczenie i rehabilitację. Spędził u nas prawie trzy miesiące. W tym czasie przechodził intensywną rehabilitację i naukę podstawowych funkcji, bo był na początku osobą zupełnie leżącą. Nasze działania polegały na przystosowaniu go do samodzielnego poruszania się na wózku inwalidzkim, bo niestety nigdy nie będzie już chodził” – przekazał dyrektor zamojskiego szpitala Adam Fimiarz.

Przyznał, że żołnierz jest bardzo dzielny. – „Jestem pełen uznania dla niego, i co najważniejsze, nie robi tragedii z tego, że został osobą niepełnosprawną. Wielki szacunek dla niego, że wykazuje się tak wielkim hartem ducha” – dodał szef placówki.

Szpitalny personel od samego początku stara się zapewnić poszkodowanemu mężczyźnie jak najlepsze warunki. Prowadzona jest także zbiórka pieniędzy dla szpitala z przeznaczeniem dla skutecznego leczenia i rehabilitacji dla ukraińskiego żołnierza.

„Jak przyjedzie do nas w nowym roku, chcemy wyposażyć go w rzeczy, które będą mu potrzebne do dalszego funkcjonowania. Dostał na razie zwykły wózek inwalidzki, ale chcielibyśmy przekazać mu wózek elektryczny, który znacznie ułatwia poruszanie się, jak również potrzebny jest materac przeciwodleżynowy, łóżko ortopedyczne. Chcemy go dopingować i zrobimy wszystko w tej sprawie, bo kto mu pomoże, jak nie my tutaj” – zaznaczył Firmiarz.

Jak można pomóc? Dobrowolne wpłaty na zbiórkę należy przekazać na następujące konto:

Fundacja Samodzielnego Publicznego Szpitala Wojewódzkiego im. Papieża Jana Pawła II w Zamościu Bank Pekao SA I O. w Zamościu

nr 31 1240 2816 1111 0000 4015 3557

z dopiskiem „Pomoc dla żołnierza”.