pomnik wdzięczności armii czerwonej w łodzi

i

Autor: Ignacy Płażewski/zbiór Muzeum Miasta Łodzi Tak wyglądał Pomnik Wdzięczności Armii Czerwonej po odbudowie

Akcja "Naczelnik". Jak grupa przyjaciół wysadziła Pomnik Wdzięczności Armii Czerwonej w Łodzi

2023-02-10 15:56

11 lutego mija rocznica wydarzenia, które wstrząsnęło Łodzią. Grupa młodych konspiratorów przeprowadziła widowiskową akcję, mającą być głosem sprzeciwu, wobec otaczającej ich politycznej rzeczywistości. Kto stał za tym wydarzeniem i co stało się tej lutowej nocy w łódzkim Parku Poniatowskiego?

Trudno nie zauważyć kamienicy stojącej u zbiegu ulic Pomorskiej i Kamińskiego. Przykuwa uwagę swoją formą. Góruje nad okolicznymi budynkami i wyróżnia się detalami. To właśnie tu, na parterze, od 1928 r. działała apteka "Pod Niedźwiedziem". Dziś jest już nieczynna, jednak na stałe zapisała się w historii Łodzi. Na jej zapleczu powstawały bowiem nie tylko leki. Tutaj - 77 lat temu - grupa młodych konspiratorów przygotowywała ładunki wybuchowe, które miały zburzyć pewien ważny pomnik...

Pomnik wdzięczności

Pomnik Wdzięczności Armii Czerwonej zbudowany został w listopadzie 1945 r., jako jeden z kilkuset tego rodzaju pomników mających stanąć na terenie całego kraju. W Łodzi, na jego lokalizację wybrano Park Poniatowskiego. Stanął w miejscu, w którym przed wojną znajdował się pomnik Stanisława Moniuszki, wysadzony w czasie okupacji przez Niemców.

Odsłonięcie obelisku miało miejsce 18 listopada 1945 r. Uroczystość została przeprowadzona z wielką pompą - brały w niej udział oddziały żołnierzy radzieckich i polskich, nie zabrakło przedstawicieli władz centralnych i lokalnych. Orkiestra zagrała marsz żałobny ku czci poległych żołnierzy, szacowni goście wygłaszali przemówienia, zaś dopełnieniem wszystkiego była wojskowa defilada. Całość oklaskiwały liczne delegacje studentów, uczniów, przedstawicieli związków zawodowych i innych organizacji.

Jednak jak wkrótce się okazało, nie wszystkim mieszkańcom miasta podobało się, że taki pomnik stanął w Łodzi.

Dla wielu Polaków, podobne symbole polsko-radzieckiej "przyjaźni", były nie do przyjęcia. Pamiętali 17 września 1939 r., gdy rozpaczliwie broniąca się przed niemiecką napaścią Polska, zaskoczona została ciosem w plecy zza swojej wschodniej granicy. Trudno było zapomnieć również wszystko to, co działo się na ziemiach zajętych przez Armię Czerwoną. I choć Stalin przystąpił w końcu do sojuszu z zachodnimi aliantami, w Polsce nie brakowało ludzi uważających Rosjan za kolejnego okupanta.

Syn farmaceuty

Jednym z nich był 23-letni Władysław Stanilewicz, student farmacji na łódzkiej Akademii Medycznej. Mimo młodego wieku - podobnie jak wielu jego rówieśników w tamtych czasach - mógł on już swym życiowym doświadczeniem obdarzyć co najmniej kilka starszych osób.

Był synem Tadeusza i Teresy Stanilewiczów. Ojciec Władysława w czasie I wojny światowej walczył w armii cara. Po nastaniu wolnej Polski przywdział polski mundur i brał udział w wojnie polsko-ukraińskiej i polsko-bolszewickiej. W cywilnym życiu ukończył farmację we Lwowie, a następnie przeniósł się z rodziną do Łodzi gdzie w 1932 r. kupił aptekę w pięknej kamienicy przy ul. Pomorskiej.

Niestety, kilka lat później Tadeuszowi znów przyszło chwycić za broń. Pozostawił swój rodzinny biznes i ruszył bronić kraju. Brał udział w wojnie obronnej 1939 r., która zakończyła się dla niego pod Tarnobrzegiem, wzięciem do radzieckiej niewoli. Nie wrócił już do domu. Był jednym z polskich oficerów zamordowanych w Katyniu.

Rodzinną aptekę przejęli w 1939 r. Niemcy. Władysław zaczął już w tym czasie działać w konspiracji. W 1940 r. stanął na czele komórki zajmującej się gromadzeniem uzbrojenia i produkcją granatów, do której wykorzystywano szedyt. To materiał wybuchowy bardzo łatwy do uzyskania w chałupniczych warunkach, w których działali konspiratorzy dowodzeni przez Władysława Stanilewicza. Doświadczenie wyniesione z czasów okupacji, miało okazać się mu bardzo przydatne w następnych latach.

Powrót do podziemia

Gdy skończyła się wojna, Władysław odzyskał rodzinną aptekę. Teraz to on nią zarządzał. Jego matka zmarła w 1943 r.

23-letni aptekarz był bardzo zajęty, ponieważ poza prowadzeniem interesu poświęcał się również studiom. Jednak nie było to jedyne, czym się zajmował. Nie porzucił bowiem również konspiracyjnej działalności. Jak dowiadujemy się z artykułu Anny Gronczewskiej w "Dzienniku Łódzkim", Stanilewcz stanął na czele organizacji Korpus Obrony Narodowej.

Poza nim, jej członkami była grupa kuzynów - według innych źródeł: jego rodzeństwo - i przyjaciół. Ci młodzi ludzie nie godzili się na to, co ustalone zostało przez uczestników konferencji w Jałcie. Nie chcieli, by ich kraj znalazł się w strefie radzieckich wpływów.

Wspólnie zaplanowali akcję, która miała być ich głosem sprzeciwu wobec komunistów, coraz wyraźniej zawłaszczających życie publiczne w Polsce.

Akcja "Naczelnik"

Akcja nosiła kryptonim "Naczelnik", zaś jej celem był nowopowstały pomnik w parku Poniatowskiego. Cel: wysadzić go w powietrze. Jednak by to zrobić, należało przeprowadzić przygotowania. Na zapleczu apteki przy Pomorskiej, konspiratorzy zaczęli produkować więc ładunki z szedytu - takie, jak te, które podczas okupacji tworzone były przez ludzi Stanilewicza do wykorzystania przeciw Niemcom.

Gdy młodzi konspiratorzy mieli już ładunki wybuchowe, mogli przystąpić do akcji. Tu jednak pojawił się problem - przy pomniku stała warta. Oczywistym było, że żołnierze nie pozwolą na wykonanie planu. Członkom KON pomogły jednak warunki pogodowe. Zima w 1946 r. była bardzo mroźna, warta stała więc jedynie w dzień. Po zmroku, dostęp do celu był nieograniczony.

Akcja "Naczelnik" miała miejsce 11 lutego 1946 r. i przebiegła bardzo sprawnie. Kwadrans po godz. 10 wieczorem, parkiem Poniatowskiego wstrząsnęła potężna eksplozja. Monumentalny pomnik ku czci żołnierzy radzieckich zamienił się w kupę gruzu. Nic dziwnego, do jego wysadzenia użyto aż 30 kilogramów szedytu. Zanim ktokolwiek przybył na miejsce - po sprawcach zniknął wszelki ślad.

W następnych dniach o akcji rozpisywała się prasa. Wszystkie możliwe "czynniki oficjalne" wyrażały wielkie oburzenie. Samo wysadzenie pomnika, przypisywano Narodowym Siłom Zbrojnym, które wskazywane były w owym czasie jako główny wróg kształtującego się w Polsce systemu. Gazety szybko przestały jednak o tym pisać, by nie stwarzać ryzyka kolejnych zamachów. W Polsce odnotowanych zostało w tym czasie kilkanaście prób wysadzenia podobnych pomników.

Niestety dla członków Korpusu Obrony Narodowej, nie był to finał całej historii.

UB na tropie

W 1950 r., jeden z uczestników akcji został zatrzymany przez Urząd Bezpieczeństwa. Chodziło o zupełnie inną sprawę: ukrywanie broni, która została po Niemcach. W śledztwie przyznał się on jednak do udziału w wysadzeniu pomnika. Bezpieka dotarła do pozostałych konspiratorów. Sam Władysław Stanilewicz został aresztowany w grudniu 1950 r.

Sąd skazał go na 15 lat więzienia. Wyszedł na wolność po 5 latach, na fali odwilży po śmierci Stalina. W latach 70. wyjechał z kraju. Na emigracji pracował jako profesor farmacji na uniwersytecie w Algierze. Do Polski wrócił na przełomie lat 80. i 90. Udało mu się odzyskać rodzinną aptekę, którą prowadził wraz z żoną. Poza działalnością zawodową, udzielał się też w ruchu kombatanckim. Był honorowym prezesem Związku Żołnierzy Podziemnych Sił Zbrojnych. Pełnił również funkcję redaktora naczelnego kwartalnika „Weteran”.

Zmarł w 2011 r. Jednak krótko przed śmierciom został mianowany generałem broni. Władysław Stanilewcz spoczywa na cmentarzu na Dołach.

Sam pomnik został odbudowany jeszcze w 1946 r. Stał w parku Poniatowskiego do 1992 r., gdy podjęta została decyzja o jego rozbiórce.