Pani Danuta

i

Autor: pexels, zdjęcie nadesłane

Kobieta z pasją

Pani Danusia ma 90 lat i niezwykłą pasję. Robi to bez okularów!

2023-11-28 15:08

Pani Danuta ma 90 lat. Codziennie budzi się o 5, a czasem nawet o 4 rano. Jeszcze w łóżku zaczyna poranną gimnastykę. Tuż po rozgrzewce siada w swoim ulubionym fotelu. Jak mawia - to jej tron. Najpierw rozwiązuje rozwiązuje krzyżówki, a o godzinie 7 przychodzi czas na śniadanie. Dopiero najedzona sięga po książkę, potem drugą, trzecią. I tak do wieczora.

- Tylko zdjęć mi nie rób, aniołku. Ja nawet nie znam tej staruszki siedzącej w fotelu! Kto to jest? O, to można pokazać, na tym zdjęciu mam 18 lat - powiedziała nam pani Danuta na przywitanie.

Ma smukłe dłonie o bardzo zgrabnych palcach i wypielęgnowane, długie, idealnie spiłowane paznokcie. Dba o nie sama. Patrzy roześmianymi oczami prosto w oczy. Widzę w nich dziewczęcy błysk, taki jak u największych podwórkowych cwaniar, z którymi zawsze jest najlepsza zabawa. Niedawno skończyła 90 lat. Kiedy opowiada o swoim życiu, kiedy się uśmiecha na myśl o tym, co dobre i kiedy trudne wspomnienia ją poruszają, zmarszczki jakby znikają. Przenosi nas pod Wilno i czas przestaje mieć znaczenie.

Bydgoszczanka jest czytelniczką biblioteki publicznej od 1955 roku. Bibliotekarka: Nie ma dla mnie litości

Pani Danusia czyta od 85 lat. Natomiast od 1955 roku jest czytelniczką bydgoskiej biblioteki. Od lat wypożycza najwięcej ze wszystkich. Nie jest już w stanie sama przyjść po książki. Od dekady całe torby wydawniczych nowości dostarcza jej prosto na ulubiony fotel Anna Wilczyńska-Kubiak z Biblioteki Londynek (Filia nr 5 Wojewódzkiej i Miejskiej Biblioteki Publicznej im. dr. Witolda Bełzy w Bydgoszczy).

- Dziś mam tylko tyle - mówi Anna Wilczyńska-Kubiak, wyjmując z ciężkiej torby kilka grubych tomów.

- I nie wstyd ci? - odparowuje pani Danuta.

Przez chwilę obie mierzą się śmiertelnie poważnym wzrokiem, by za chwilę serdecznie się do siebie uśmiechnąć. Książki lądują w zgrabnym stosiku przy fotelu (obok tych jeszcze nieprzeczytanych), a do torby bibliotekarka zabiera kilkanaście już pochłoniętych. Ten rytuał powtarza się co dwa tygodnie.

- Nasza najlepsze czytelniczka nie ma dla mnie litości - opowiada mi bibliotekarka, kiedy idziemy razem do pani Danuty.

Mieszka sama w centrum miasta. Co parę dni odwiedza ją córka, przychodzą wnuczki, prawnuczka.

- Nie zawsze mają czas, by zajrzeć do biblioteki, a pani Danuta uwielbia czytać - mówi pani Anna. - Ja uwielbiam spotkania z nią. Jest taka pogodna! Zaczęłam jej zanosić książki zaraz po tym, jak rozpoczęłam pracę w bibliotece na Londynku. Dla wszystkich tu było oczywiste, że panią Danusię się z książkami odwiedza. Wtedy jeszcze obowiązywał katalog kartkowy. Kiedy brałam z półki jedną, drugą, trzecią książkę i zaglądałam na kartę wypożyczeń, na każdej było jej nazwisko, co oznaczało, że już ją czytała. Musiałam mocno się nagimnastykować, by wyszukać coś, czego nie zna. Teraz opracowałam sprytny plan - zanoszę jej wszystkie nowości, jakie dostajemy, zanim jeszcze trafią na biblioteczną półkę i te, jakie podarowują nam inni czytelnicy. Inaczej nie miałabym jej czego wypożyczać, bo zna nasz księgozbiór od deski do deski. Od 2014 roku na jej koncie jest już ponad 4 tys. wypożyczeń – dodaje.

90-latka uwielbia kryminały, ale nie morderstwa zajmują ją najbardziej

Pani Danuta nie pogardzi żadnym gatunkiem. Uwielbia książki historyczne, zwłaszcza te dotyczące królewskich losów Anglii, przepada za kryminałami i horrorami (Stephan King jest wysoko na jej liście ulubionych twórców), lubi powieści obyczajowe i zaczytuje się w biografiach. Tak szerokie czytelnicze horyzonty otworzyła przed nią właśnie pani Anna. To ona podrzuca ciekawe pozycje i zachęca do czytania tych, które kiedyś bydgoszczanki by nie zainteresowały.

- Ktoś powie: kryminały, co tam kryminały? Mnie czyta się je świetnie. Morderstwo wcale nie jest najważniejsze. Ta zagadka! Te zagmatwane losy bohaterów! To skomplikowane śledztwo! Ten labirynt, jaki pokonują śledczy! To jest fascynujące - ekscytuje się pani Danuta.

- To pani ulubiony fotel do czytania? - pytam, kiedy prosi, bym usiadła na taborecie pod oknem. Siedząc w swoim uszaku, szybko ocenia, czy jestem na wyciągnięcie ręki, chwytając mnie delikatnie za nadgarstek.

- To mój tron - poprawia mnie. - O, ptaki przyleciały. Zaglądają tu do mnie każdego dnia. Pukają w okno, kiedy długo ich nie karmię. Dziś jeszcze nic nie dostały, to się dopominają. Tak, tutaj czytam, ale nie tylko. Siadam w fotelu o godz. 7. Robię sobie śniadanie. Chleb smaruję masłem. Cienko, bo trzeba uważać na cholesterol, ale całkiem masła rezygnować nie wolno, bo ma witaminę A i poprawia pracę mózgu, o to musimy dbać! Na to daję twarożek, bo wapń jest konieczny, by się stare gnaty nie łamały. I jeszcze pomidor, żeby uzupełnić potas. W ciągu dnia wypijam trzy litry wody, wody z cytryną i ziół. Tak trzeba, żeby się nie odwodnić. Nawodnienie jest też ważne dla mózgu, on jest jak gąbka, potrzebuje wody, żeby dobrze pracować. A jak żyć, kiedy pracuje źle? - dodaje.

Pani Danuta wszystko ma pod ręką. Na stoliku są książki (dużo książek), gazety (dużo gazet), krzyżówki (dużo gazet) i woda z cytryną (cały termos!). Ma zwyrodnienie kolan, więc porusza się z trudem, ale wciąż sama. Przeszła w życiu kilka operacji, żartuje, że zna każdy bydgoski szpital, ale od 13 lat nie widziała się z lekarzem. Budzi się co dzień o 5 rano, czasem o 4. Jeszcze w łóżku zaczyna poranną gimnastykę. Góra - dół, góra - dół i tak trzydzieści razy. A teraz palce lewej stopy. Dalej dłonie, nadgarstki, ramiona.

- Fizjoterapeuta mi tak polecił, 30 lat temu. Miałam powtarzać te ćwiczenia po 10 razy, to robię po 20-30 - mówi pani Danuta.

Bydgoszczanka pochodzi z Litwy. Do Polski przyjechała z bliskimi tuż po wojnie. Wyglądało to tak jak w filmie „Sami swoi”

Bydgoszcz nie jest jej rodzinnym miastem. Tu przyjechała razem z pierwszym mężem, żołnierzem. Tu po szybkim rozwodzie poznała miłość swojego życia. Kiedy o niej opowiada, oczy błyszczą jej najradośniej, tak samo, kiedy przychodzi czas na opowieść o córce, wnuczkach i prawnuczkach - pęka z dumy, kiedy opisuje ich sukcesy. Chwali się, że każda z silnych kobiet w jej rodzinie po radę wciąż przychodzi do niej.

Początek jej historii jest jednak smutny.

- Moja babcia dożyła 100 lat, ja skończyłam 90 - opowiada. - A moja mama zmarła, kiedy miała zaledwie 28, przy porodzie szóstego dziecka. Miałam zaledwie dwa lata, przyszłam na świat jako piąta w rodzinie. Ojciec był sporo starszy od mamy. Bardzo się w sobie zakochali i pobrali się na przekór wszystkim. To był mezalians! Właściciel wielkich połaci ziemi i skromna dziewczyna z biednej rodziny. Nikogo nie słuchali. Dwójka mojego rodzeństwa zmarła. Bawiliśmy się we trójkę w wodzie. Utopilibyśmy się wszyscy, ale mnie jakoś odratowali. Zostało mi dwóch braci. Kiedy tata znów się ożenił, brakowało dla nas czasu i miejsca w domu. Bracia poszli do pracy, do gospodarza, a mnie babcia zabrała do ciotki i jej męża. Ci też popełnili mezalians. On był nauczycielem, ona bez wyższego wykształcenia. Przyjęli mnie, stworzyli rodzinę. Mama i tata. Dobrze mi z nimi było. Tata co wieczór czytał mi bajki o Kocie w butach, Czerwonym Kapturku, Wilku i Zającu. Były tak pięknie ilustrowane. Tak pięknie! Potem wybuchła wojna. Kiedy ta cała zawierucha się przetoczyła, dalej byliśmy we troje. Tata miał polskie korzenie. Musiał zdecydować czy wyjeżdża, czy zostaje na Litwie. Tylko co zrobić z Danusią? Formalnie mnie nie adoptowali, pojechali więc do ojca, zapytali. Odpowiedział im, żeby zrobili ze mną, co chcą. Postanowili, że zabiorą ze sobą do Polski. Jeszcze tylko bracia zaprowadzili mnie na grób mamy. Żebym mogła się pożegnać. Widzę wciąż ten czarny, drewniany płotek wokół nagrobka. Brat wystrugał sztachetki, pomalował ich końcówki na biało. Z tym obrazem pod powiekami wyjeżdżałam. W filmie „Sami swoi” jest taka scena, kiedy Kargul z Pawlakiem i rodzinami przyjeżdżają pociągiem do Polski. To dokładnie tak wyglądało! 1 sierpnia 1945 r. wyjechaliśmy do Polski. Nasz pociąg miał 60 wagonów towarowych, w każdym po dwie rodziny. Podróż trwała dwa tygodnie, bo ciągle musieliśmy stać na bocznicy. Nasz skład nie był tak ważny jak te, którymi Rosjanie wracali z frontu, obładowani łupami, że szkoda słów. Zatrzymywaliśmy się na kolejnych stacjach. Z tatą chodziliśmy z wiaderkiem po zupę i chleb. Każdy miał swój przydział. 15 sierpnia, kiedy dotarliśmy, Warszawa wciąż płonęła. Wszędzie gruzy. I ludzie zagubieni wśród tych ruin i ognia. A my kleknęliśmy i całowaliśmy ziemię. Pojechaliśmy dalej, do Lublina. W pobliżu mieszkała matka mojego taty. Z czasem on został kierownikiem wiejskiej szkoły, ale mieszkania dla nas nie było. Zajęliśmy jedną z klas. Na strychu wciąż było to, co zostało ze szpitala dla Niemców, a w okolicznych lasach byli jeszcze partyzanci. Siódmą klasę robiłam już w Lublinie. Zostałam harcerką. Jako ostatni mogliśmy składać przysięgę na krzyż, ale robiliśmy to pod osłoną nocy, takie czasy. Potem nas rozwiązano i - chcąc nie chcąc - należeliśmy do Związku Młodzieży Polskiej. Od 16 roku życia musiałam się troszczyć o siebie sama. Dostałam pracę w urzędzie. Pisałam na maszynie. A po pracy tańczyłam i śpiewałam w zespole. Pamiętam, że przez lata każde wakacje wyglądały tak samo - musieliśmy pracować przy żniwach w okolicznych PGR-ach. Wieczorami dawaliśmy występy i była zabawa, a spaliśmy na sianie. Na jesieni zawozili nas do pracy przy wykopkach. Takie czasy. Potem poznałam oficera. Został moim mężem. Przenosili go z miasta do miasta, aż wyrzucili z wojska jak innych politycznych. Jego ostatnia jednostka była w Bydgoszczy. Tu się rozwiedliśmy. Zostałam z córką. I poznałam kogoś innego. Żyliśmy szczęśliwie 18 lat. Teraz czeka na mnie u Świętego Piotra.

***

- Pani Danusiu, dopiero niedawno pani wnuczka powiedziała mi, że jest pani babcią Danusią, bo nie lubi pani, kiedy ludzie zwracają się do pani oficjalnym imieniem. A ja przez 10 lat mówiłam: pani Stanisławo, bo tak jest w bibliotecznej karcie - zagaduje bibliotekarka.

- No właśnie. Źle mówiłaś. A mnie ta Stanisława od zawsze denerwuje! - odpowiada pani Danusia.

Otwarto nowoczesny wiadukt na osiedlu Leśnym w Bydgoszczy