Nauczycielka historii w podstawówce komentowała rozwody na lekcji. ,,Ślub cywilny to nie ślub [LIST RODZICA]

i

Autor: Canva.com

Nauczycielka historii w podstawówce komentowała rozwody na lekcji. ,,Ślub cywilny to nie ślub" [LIST RODZICA]

2022-04-29 13:09

O tym, że nauczyciele pozwalają sobie na luźne komentarze w czasie lekcji, wiemy wszyscy. Co jednak, jeśli podczas wykładu o historii ktoś zaczyna krytykować rozwody i śluby cywilne, a na sali znajdują się dzieci właśnie z ,,rodzin patchworkowych"? O tym, z czym musiała się zetknąć w szkole dwunastolatka z Warszawy, napisał do nas jeden z rodziców.

Ta historia wydarzyła się naprawdę, chociaż może się wydawać zaskakująca. Każdy z nas chce widzieć w nauczycielu wzór do naśladowania. Co jednak, gdy zaczyna on głosić swoje poglądy na sali lekcyjnej? Jak czuć ma się nastolatek, gdy jego autorytet w jawny sposób krytykuje model rodziny, który on zna i do którego już przywykł? List do naszej redakcji wysłał jeden z warszawskich rodziców, poprosił jednak o anonimowość. Jeśli wy również chcielibyście się podzielić z nami swoją historią, to możecie to zrobić już teraz, wysyłając maila na adres: online@grupazpr.pl.

,,Wywołany obrazkiem opublikowanym przez was na Facebooku ESKA News Warszawa, zachęcającym do podzielenia się tym, co najgorszego usłyszeliście w szkole, chciałbym podzielić się tym, co najgorszego dalej słychać w szkole, a nie można o tym głośno powiedzieć. Chociaż można liczyć na dzieci, które przeklinają, są złośliwe czy nieprzyjemne, to jest to jakby normalna rzeczywistość, z którą trzeba sobie liczyć wychowaniem, pewnością siebie i interwencją nauczycieli w najbardziej dojmujących przypadkach. Co jednak poradzić, gdy autorem nieprzyjemnych słów jest nauczyciel? I nie mam na myśli krytyki naukowych osiągnięć.

Moja 12-letnia córka chodzi do szkoły w Warszawie. To zwykła podstawówka, która chowa się w cieniu nowoczesnego osiedla wysokich szklanych wieżowców. Gdy wróciła wczoraj do domu, podczas rozmowy ewidentnie była ,,nieswoja”. Z niemałą obawą zechciała się podzielić swoim problemem. Źródłem tej obawy nie był strach przed karą czy wyśmianiem, ale raczej obawa o to, że właśnie można byłoby podjąć jakąś interwencję w jej sprawie.

Okazało się, że przeciwko współczesnym nastolatkom zwrócił się Napoleon. Podczas lekcji historii nauczycielka postanowiła opowiedzieć o jego wiekopomnym osiągnięciu – czyli Kodeksie Cywilnym. Córka nie zapamiętała jednak, że obowiązywał on w wielu krajach przez ponad sto lat, czy że w dalszym ciągu opiera się na nim prawo spadkowe. To, co wryło się w pamięć to to, że kodeks cywilny wprowadzał śluby cywilne. I tutaj nauczycielka poszła niczym Szwoleżerowie pod Sommosierą.

Postanowiła się podzielić uwagą, że to BARDZO ŹLE, że takie śluby wprowadzono… bo to nie są śluby dla prawdziwych katolików. Mogą skończyć się rozwodem, a co to jest za ślub? Ślub cywilny to nie ślub. A co to jest za rodzina z rozwodem. Tyrada trwała dłużej – każdy wie z czego się składała – znane uwagi znad wigilijnego stołu. Tak się akurat składa, że jesteśmy z byłą żoną po rozwodzie i „tworzymy” rozbitą rodzinę. Już samo to stwierdzenie jest mało przyjemne.

Nikomu nie polecam rozwodów, ale jeśli dla rodziców jest to trudne, to tym bardziej jest to trudne dla dzieci. Po latach udało się znormalizować jakoś tę sytuację, nauczyć się w niej funkcjonować, ale jak widać pani od historii, co gorsza, wcale nie w wiekowym wieku, postanowiła przy okazji Napoleona zaatakować swoimi poglądami niczym zagorzała papistka? Nijak nie należało to do przedmiotu, była to manifestacja jej poglądów, w sposób autorytarny deklasująca życie uczniów, ich rodzin i tego, co poznają w domu.

Niby nic nowego, temat wiele razy omawiany. Tyle że nie domyślałem się, że coś takiego może się dziać jeszcze w Warszawie, skoro tyle czasu i miejsca już temu poświęcono. Nauczycielki też przecież nie biorą się z innej planety, to są te same dziewczyny, które chodziły z nami do szkoły.

Problem nie ogranicza się do incydentu. Dwa lata temu córka płakała, że nie chce chodzić na „wychowanie do życia w rodzinie”, gdyż było to przygotowanie do życia w rodzinie pełnej. A o „rozbitej” się nie mówiło. „Tata, tam rodzina to mama, tata, dwoje dzieci i pies przed domkiem. To, co ja mam się tam uczyć?” pytała rozżalona i trudno było z tym polemizować. Zwłaszcza że akurat to właśnie te nienormatywne rodziny – jak rodzice samotnie wychowujący, czy osoby dotknięte rozwodem powinny być właśnie przedmiotem szczególnej troski i włączenia do „normalnego” życia.

O tym, co się mówi na religii szkoda gadać, bo to po prostu kwestia konkretnej religii, ale kolejne sytuacje, choć mniej krytyczne dotyczą też biologii (gdzie wszystko tłumaczy się przez perspektywę mamy/taty) czy języka angielskiego (proszę spróbować napisać pracę pisemną w obcym języku pt. „moja rodzina”, kiedy w podręczniku nie ma takich słów jak „divorce” czy „stepfather” a z rysunku śmieją się uśmiechnięte pary przed domkiem). Jedynie język polski z nowymi lekturami czasami porusza i oswaja temat rozwodu.

Tymczasem rozwodów doświadcza prawie 50% wszystkich rodzin, przy czym tych w dużych miastach o wiele więcej. Jest to nieprzyjemne doświadczenie, która oddziela cię od jednego z rodziców, ale także jak widać – od reszty świata. Więc takie uwagi nauczyciela są mało przyjemne i karygodne. Podkreślam też, że poglądy każdy może mieć, jakie chce. Ale niekoniecznie musi się nimi dzielić.

Czy można ufać, że taki nauczyciel na pewno nie bierze pod uwagę, kto jest dobrym katolikiem oceniając? W dodatku mamy mieć teraz w szkołach wiele dzieci z Ukrainy. Są innego wyznania. Czy omawiając reformację albo kontrreformację nauczyciel też będzie się tak wyzłośliwiał, dodając swoje uwagi? Takie drobne rzeczy potrafią zaboleć o wiele bardziej, bo w sposób niespodziany.

Może to dotyczyć wielu różnych przykładów: diety, ubioru czy zainteresowań.Szkoła z jednej strony ma wychowywać. Ale nauczyciele zawsze bronią się, że dziecko ,,wynosi” wszystko z domu i trzeba współpracować z rodzicami. A mam wrażenie, że ostatnio wychowywanie dzieci przez szkołę ogranicza się do właśnie takich spontanicznych połajanek. Bo gdyby chcieć wymagać czegoś więcej, to nauczyciel wskaże, że on tu uczy przedmiotu i to jest jego zadanie.I tu dochodzimy do problemu. Co z tym zrobić?

Córka obawiała się mi powiedzieć, bo wiedziała, że będę chciał coś z tym zrobić. Dlaczego? Po prostu boi się odwetu ze strony nauczyciela, który przecież dowie się o skardze. Co więc ma robić? Który z uczniów ma się postawić takiej postawie, by się nie narazić nauczycielowi na opinię „upierdliwego lewaka”? Wiadomo że opinia to kluczowa sprawa przy dobrej współpracy z nadzorcą naszych postępów. Próba rozmowy z wychowawcą, rodzicem, który miałby być rzecznikiem naszej sprawy, prowadzi nas tak naprawdę do tego samego problemu. Jeśli autor wypowiedzi jest na tyle zacietrzewiony w swoich poglądach, żeby je wygłaszać w pracy, to rozsądne argumenty rodziców raczej nie przemówią do rozumu, a zachęcą prędzej do złośliwego odwetu.

Skoro więc dzieci przez lata są skazane na posłuszeństwo takim autorytetom, to gdzie mają się nauczyć dbania o siebie, by potem jako dorośli mogli zainterweniować w swojej obronie? Początkowo pisałem post, potem gdy zrobił się długi, więc pomyślałem, że jednak napiszę list. Żeby zwrócić uwagę na ten problem, podzielić się nim z tymi, którzy mogliby być nim dotknięci i ewentualnie rozpocząć na ten temat dyskusję. Bo tylko dyskusją da się coś zmienić."

Rowerzysta i Samochód

Quiz. Motywy literackie. To niemal na pewno będzie na maturze 2022 z języka polskiego!

Pytanie 1 z 10
Nieszczęśliwa miłość. Który bohater literacki przeżywał takie rozgoryczenie?