Co jest ważne w byciu mamą? 'To w sumie śmieszna sprawa'. [WYWIAD]

i

Autor: Canva.com Zdjęcie poglądowe

Co jest ważne w byciu mamą? 'To w sumie śmieszna sprawa'. [WYWIAD]

2020-10-28 6:37

Co jest ważne w byciu mamą? 'To w sumie śmieszna sprawa' - odpowiadają kobiety, gdy pyta się je o to, jak łączyć swoje życie prywatne i wychowywanie dzieci. Niektóre z nich poświęciły dla rodzicielstwa bardzo wiele, inne potrafiły wszystko spleść ze sobą niczym wianek. Jak czuje się kobieta, która zrezygnowała z macierzyństwa? Czy bycie mamą to prawdziwe wyzwanie każdego dnia? Te historie odpowiadają na wiele pytań, które zawsze chcieliście zadać!

Czy od zawsze chciała mieć Pani dużo dzieci?

To w sumie śmieszna sprawa – gdy byłam w liceum myślałam, że nigdy nie będę mieć dzieci. Miałam wtedy dosyć złe doświadczenia, opiekowałam się rodzeństwem mojej cioci… Niestety nie nadawaliśmy na tych samych falach. W tamtym momencie powiedziałam sobie, że chyba nie jestem stworzona do bycia mamą.

A co wpłynęło na Pani decyzję, jeśli oczywiście nie jest to nic zbyt osobistego?

Ależ nie, nie krępuj się – jestem bardzo bezpośrednią osobą. Jeśli chodzi o moją zmianę, wpłynął na nią głównie mój mąż. Pierwsze lata naszego małżeństwa wyglądały u nas dosyć luźno, nie planowaliśmy rodziny i chcieliśmy się skupić na takim życiu chwilą – mieliśmy dużo znajomych, lubiliśmy imprezować, chcieliśmy dużo podróżować. Innymi słowy – byliśmy po prostu bardzo młodzi, jako że Karol oświadczył mi się gdy miałam 21 lat. Pamiętaj, że w tamtych czasach były trochę inne wzorce i śluby w młodym wieku były czymś na porządku dziennym. Gdy miałam 24 lata urodził się Tomek i wywrócił nasze życie do góry nogami.

Czyli narodziny Tomka sprawiły, że zaczęła Pani planować większą rodzinę?

Dokładnie. Mój poród był jednocześnie jedną z najgorszych i jedną z najlepszych chwil (a raczej bardzo długich godzin) w moim życiu. Jednak przeżyłam taką scenę prosto z filmu, jak w tych wszystkich amerykańskich komediach. Wzięłam synka na ręce pierwszy raz i zakochałam się bezgranicznie – od razu zapomniałam o tych wszystkich ciążowych niedogodnościach. Potem oczywiście Tomuś dał nam popalić, jako że był dzieckiem wyjątkowo nielubiącym snu – sam nie chciał spać, ale też nie chciał żeby jego rodzice spali. Jednak po roku stwierdziliśmy z Karolem, że jedynaka bardzo ciężko wychować (wiem że z małymi wyjątkami – pozdrów rodziców koniecznie) i pomyśleliśmy, że rodzeństwo jest dobrym rozwiązaniem. Mieliśmy też z tyłu głowy, że jak Tomek podrośnie, to będzie mógł się zająć młodszą siostrą czy braciszkiem, ale oboje nauczą się dzielić, współpracować itd. I urodziła się Klaudia.

Czy już wtedy zaczęła Pani myśleć o szóstce dzieci?

Poniekąd tak, ale to bardziej złożona sprawa. Mimo swoich dziecięcych wyobrażeń, stwierdziłam, że bycie matką jest czymś wspaniałym i nie chcę w życiu robić nic innego. Całe szczęście, Karol dobrze zarabiał i sam namawiał mnie do rezygnacji z pracy. Przystałam na to i zajęłam się domem. I od słowa do słowa narodziła się jeszcze Aga, a po niej Marek.

Czyli dla macierzyństwa zrezygnowała Pani z pracy?

To była dobra decyzja, zwłaszcza że prace w instytucie badawczym są bardzo obciążające psychicznie, trzeba mieć mnóstwo cierpliwości i być odpornym na stres, do tego trzeba być gotowym na serię (kolosalnie długą serię) niepowodzeń, bo nieraz było tak, że kilka miesięcy ciągłej pracy szło na marne i wyniki badań były niezadowalające i wracaliśmy do punktu wyjścia. Często miałam poczucie, że zaniedbuję rodzinę, bo albo mnie nie było w domu, albo byłam tak zmęczona, że brakowało mi sił na zrobienie czegoś fajnego z dzieciakami czy na romantyczną kolację z mężem. Karol chyba widział, że jest to gra niewarta świeczki, ale nigdy nie naciskał za bardzo, więc muszę przyznać, że był bardzo wyrozumiały na wszystkie moje nastroje. Oczywiście były momenty, kiedy zastanawiałam się, czy nie popełniłam błędu, zwłaszcza gdy rozmawiałam ze swoimi przyjaciółkami, które chwaliły się awansami, opowiadały o jakichś zebraniach itd., a ja byłam dumna ze swoich dzieci. Ale gdybym cofnęła się teraz w czasie, nie zmieniłabym decyzji.

Czy widzi Pani jakieś różnice w wychowywaniu dzieci? Wydaje się, że pierwsze dziecko jest największym wyzwaniem, a później jest coraz łatwiej…

Rzeczywiście jest w tym sporo prawdy. Tomek był dla nas dużym wyzwaniem, zupełnie nie byliśmy przygotowani na wychowanie dziecka, co wynikało, jak już mówiłam, z naszego rozrywkowego trybu życia. Myślę, że dużo spraw bagatelizowaliśmy – zawsze myślałam, że „jakoś to będzie” i odkładałam sprawy na ostatnią chwilę, co doprowadzało moją mamę do białej gorączki. Pamiętam taką sytuację, że po powrocie ze szpitala z Tomkiem, okazało się, że nie kupiliśmy wanienki, mimo że byliśmy przekonani, że to zrobiliśmy. Ja oczywiście miałam wielki kryzys bycia złą matką, zadzwoniłam do mamy, że jestem najgorsza na świecie. Na szczęście mogłam na nią liczyć – przyjechała z wanienką, którą nie mam pojęcia skąd skombinowała. A gdy Tomek zasnął, zrobiła mi półgodzinny wykład o wychowaniu dzieci i lekkomyślnym podejściu, ale chyba tego potrzebowałam, żeby się wziąć w garść. Ale nabrałam dużo doświadczenia, bo już wiedziałam co i jak. Mieliśmy też kupione wszystkie rzeczy, wiedzieliśmy czego potrzeba w poszczególnych sytuacjach. Ale muszę przyznać, że po dwójce dzieci już wszystko leci z górki. Chociaż bliźniaki to była jednak inna para kaloszy.

Właśnie chciałam o to zapytać - czy jest duża różnica w wychowywaniu bliźniaków?

I tak i nie. Z jednej strony, nigdy nie chciałam być jedną z tych matek, które ubierają bliźniaki w takie same stroje, kupują im takie same rzeczy i generalnie robią z nich jakieś klony. Ale zauważyłam, że między Kasią a Karoliną jest trochę inny rodzaj więzi, niż w przypadku reszty gromadki. Wychowanie ich wymagało od nas bardzo dużego wyczucia, żeby wiesz, miały np. tyle samo rzeczy, równe kawałki ciasta itd. Bo jednak dziewczynki bardzo patrzyły między sobą, tu było najwięcej kłótni i jakiegoś poczucia niesprawiedliwości, jak na przykład jedna dostała nowe buty to druga też musiała. Oczywiście zawsze tak jest jak się ma kilkoro dzieci, ale no tutaj jest taka szczególna wrażliwość.

A jak wygląda sprawa z jakimiś codziennymi problemami? Czy dzieciaczki sobie pomagają wzajemnie, czy raczej jednak każde zajmuje się własnymi sprawami?

Chyba jest to takie unormowane. Z jednej strony mogą na siebie liczyć i to widać w jakichś takich kryzysowych momentach, jak na przykład Wojtusiowi dokuczali w pierwszej klasie bo miał lekką wadę wymowy, to Tomek go próbował podnieść na duchu (pominę to, że chciał ich wszystkich pobić, ale to chyba normalne u chłopaków). Ale w takich zwykłych sprawach są raczej zajęci sobą. Jeśli ktoś ma jakiś problem, raczej przychodzi z nim do mnie albo do Karola. Zwłaszcza, jeśli są to problemy na tle finansowym…

Chciałabym teraz zapytać o ogólne bycie rodzicem. Co Pani zdaniem jest ważne w byciu mamą?

Tak szczerze? Cierpliwość. Bez tego, niezależnie czy masz jedno dziecko czy szóstkę, będzie bardzo ciężko. Niezwykle ważna jest rodzina, bo wiem, że nie przekazałabym dzieciom sama tego, co przekazujemy razem z Karolem. Dziecko potrzebuje dwójki rodziców, nie będę wnikać w kwestie płci. Chodzi po prostu o jakieś inne spojrzenia na świat, różne podejścia, różne pomysły i różne sposoby rozwiązywania problemów. Obecność drugiej osoby bardzo wiele wnosi do rodziny, bo, jak wiadomo, nikt nie jest nieomylny. A muszę przyznać, że Karol ma dużo dobrych pomysłów, na które ja sama bym nie wpadła. Ważna jest także odpowiednia piramida wartości. Musisz mieć swoje zasady i trzymać się ich twardo. Chodzi mi o to, że na przykład jeśli chcesz nauczyć dzieci, że szczerość jest podstawą dobrych relacji, sama musisz być dobrym przykładem – nie wstydź się swoich porażek, tylko powiedz, że coś ci się nie udało, albo czegoś ci się nie chce zrobić, albo coś zniszczyłaś, albo miałaś kryzys w diecie i zjadłaś pączka. Chodzi o to, że wszystko to, co chcesz przekazać swojemu potomstwu, oni muszą zobaczyć w twoim zachowaniu. Więc taka konsekwencja w działaniu jest niezwykle istotna. Jak sama pewnie dobrze wiesz z harcerstwa, małe dzieci bardzo naśladują postępowanie starszych. Oczywiście, niektórych rzeczy nie unikniesz, jak na przykład jakieś głupie zabawy ze szkoły, ale trzeba pamiętać, że to rodzic jest pierwszą osobą, od której uczy się dziecko. I jako ostanie muszę dodać – strasznie ważne jest, żeby dzieci czuły, że mogą z tobą o wszystkim porozmawiać. Generalnie rozmowa jest fundamentem całej rodziny, więc najlepiej, zamiast karać, zakazywać, nakazywać i oznajmiać, rozmawiać z dziećmi i tłumaczyć im czemu jest tak, a nie inaczej. I zawsze trzeba dać im możliwość zadawania pytań i wygłaszania własnych opinii. Jeśli od najmłodszych lat dziecko nie nauczy się, że zawsze może przyjść do mamy czy do taty z jakąś sprawą, później nie da się tego nadrobić i zacznie mieć sekrety. Oczywiście każdy je ma, zwłaszcza jak jest się nastolatkiem a starzy nic nie rozumieją. Ale ważne jest, żeby wiedziały, że rodzica chce pomagać i wspierać, a nie oceniać i ganić.

A czy miałaby Pani jaką radę, albo spostrzeżenie, którymi chciałaby się Pani podzielić z dziewczynami myślącymi o macierzyństwie?

Oj nawet kilka. Przede wszystkim – trzeba wyczuć dobry moment na powiększanie rodziny. W moim przypadku był to obrót o 180 stopni, a przecież dużo łatwiej jest się stopniowo przygotowywać. Warto też pamiętać, że rodzicielstwa nie da się w 100 procentach zaplanować. Życie jest nieprzewidywalne i jest mnóstwo rzeczy, które mogą zmienić nasze dotychczasowe decyzje. Jeśli ma się świadomość, że nie ma się czasu na dziecko, warto się zastanowić nad jakimiś zmianami, żeby rodzina na tym nie cierpiała. A moją najważniejszą radą jest, żeby nie zapominać nigdy o sobie i o swoich potrzebach. Jako matka połowy drużyny piłkarskiej serio widzę, jak wiele ode mnie zależy – jeśli ja mam zły humor to w jakiś sposób odbije się to na dzieciach albo na moim mężu. A przecież każdy potrzebuje czasem samotności, jakiejś swojej przestrzeni, ciszy, spokoju i jakiejś okazji do zrobienia czegoś tylko dla siebie.

Co jest dla Pani taką przestrzenią?

Przede wszystkim mam swój gabinet i biblioteczkę. Oczywiście pokój ogólnie jest wspólny, ale jest to miejsce, gdzie mogę usiąść z herbatą i dobrym kryminałem i odprężyć się po ciężkim dniu. Gdy zamknę drzwi, Karol wie, że potrzebuję trochę czasu w odosobnieniu i bierze na siebie cały dom. Niezwykle istotne jest takie znalezienie ludzi, którzy będą dla ciebie podporą w trudnych chwilach. W moim przypadku jest to mąż i rodzice. I moje dwie psiapsióły (tak się chyba teraz mówi), z którymi spotykamy się często, bo mieszkają na tym samym osiedlu. Ale mam takie poczucie, że zawsze się mogę zwrócić do kogoś z nich, zadzwonić, spotkać się, poprosić o jakąś przysługę. Mam do nich pełne zaufanie, więc nie mam problemu zapytać się Kaśki czy Anetki, albo oczywiście rodziców, czy zostaną z dzieciakami bo my z Wojtkiem potrzebujemy wyjechać na weekend naładować akumulatory. Czyli podsumowując – kluczowi są ludzie i własna przestrzeń.

A tak na koniec - czy jest coś, czego Pani brakuje z czasów przed założeniem większej rodziny? Oczywiście, jeśli zgodzi się Pani tym ze mną podzielić.

Nie jest to zbyt osobiste. Oczywiście brakuje mi wielu rzeczy. Przede wszystkim lepszej figury i kondycji. Nie zwalam tutaj broń Boże winy na dzieci, ale przyznam, że przy 6 podopiecznych człowiek ma tyle codziennego zawirowania, że nie chce mu się już później biegać czy chodzić na siłownię. Trochę tęsknię za taką swobodą do spontanicznych decyzji – jak byłam na studiach, potrafiłam z dnia na dzień zdecydować, że gdzieś sobie pojadę i np. jechałam stopem do Szczecina. Teraz, jak wiadomo, nie bardzo mogę sobie pozwolić na takie szaleństwa. Ale to chyba nieodzowny element dojrzewania, że niektóre rzeczy przemijają i nie wiem na ile to jest związane z samym macierzyństwem, a na ile z potrzebą zachowywania się jak dorosła, odpowiedzialna osoba. Wszystkie decyzje wiążą się z jakimiś wyrzeczeniami, kwestia tylko tego, żeby sobie wykalkulować co w danej chwili jest dla ciebie ważniejsze. Dla mnie, odkąd urodził się Tomek, najważniejsze było założenie większej rodziny.

Czy od początku planowała Pani dla siebie taki styl życia?

Chodzi ci o życie bez dzieci? Zasadniczo to nie. Wstyd się przyznać, ale ja praktycznie nigdy nie wiedziałam, czego w danej chwili chcę. Można powiedzieć, że zdawałam się na to, co przyniesie los. Moje plany od początku biegły jakimiś własnymi torami, począwszy od wyboru ścieżki edukacji, gdzie zawsze marzyłam, że zostanę dziennikarką, a skończyłam na ekonomii, bo w 2 klasie liceum poczułam, że tym właśnie powinnam się zajmować. Więc nie miałam raczej gotowego planu na swoje życie, raczej jakieś tam zarysy, które się ciągle zmieniały.

Czyli kiedyś chciała Pani zostać matką?

Kiedyś to nawet bardzo! Pamiętam, że jak byłam mała to bawiłam się w dom, miałam mnóstwo córeczek i synków, czyli misiów i lalek, i urządzałam im zabawy, uczyłam ich przy mojej tablicy, na której pisałam kredą jakieś głupoty, chodziłam z nimi do lekarza i robiłam mnóstwo zastrzyków i oczywiście zabierałam w wózku na spacery. Wyobrażałam sobie siebie jak taką mamę w fartuszku, która gotuje obiady i czeka, aż dzieci wrócą ze szkoły, a mąż będzie w tym czasie kosił trawnik i popijał lemoniadę. Miałam taki pomysł, jak większość dzieciaków ma w młodych latach. W liceum też myślałam o planowaniu rodziny, głównie przez lekcje wychowania do życia w rodzinie. Innymi słowy ta perspektywa zawsze gdzieś tam przewijała mi się w głowie.

A kiedy zmieniła Pani swoje plany?

Ciężko powiedzieć, że sama je zmieniłam, bardziej zależało to od ogólnej sytuacji. Po prostu się nie złożyło, żebym została matką.

Czy mogłaby Pani rozwinąć tę myśl? Oczywiście, jeśli nie czuje się z tym Pani niekomfortowo.

Jasna sprawa. Chodzi mi o to, że gdy byłam młoda, chodziłam na studia, poznałam chłopaka z tego samego wydziału, razem chodziliśmy na ekonomię. Zakochaliśmy się w sobie bezgranicznie i można powiedzieć, że było to dla mnie bardzo bajkowe, bo kompletnie do siebie nie pasowaliśmy, a mimo to byliśmy razem bardzo długi czas. Zawsze zastanawiałam się, jak to było możliwe, bo ja jestem raczej zdystansowaną i konkretną osobą (to ta ekonomia tak mnie zmieniła haha), a Radek był takim marzycielem i wizjonerem. Ale wracając – nasz związek szedł w poważnym kierunku, myśleliśmy o jakiejś stabilizacji, nawet wprowadziliśmy się razem do mieszkania na Bielanach. Pamiętam, że była to taka mała klitka z jednym pokoikiem i mikroskopijną łazienką, ale no uwiliśmy sobie tam przytulne gniazdko. Niestety w naszym związku nadszedł kryzys, którego nie przetrwaliśmy. Ciężko to ubrać dobrze w słowa…

Możemy zmienić temat, jeśli wolałaby Pani dalej o tym nie mówić. Nie chciałabym, żeby źle się Pani poczuła przez moje pytania, bo wiem, że są dość mocno osobiste.

Nie, nie. Jest w porządku. Po prostu są w życiu takie sytuacje, z którymi trudno się pogodzić, mimo, że minęło od nich bardzo wiele lat. Moja ciąża była zagrożona, nie dawano mi wiele szans na urodzenie zdrowego dziecka. I skończyło się to poronieniem w dość późnym stadium, kiedy wszyscy nabrali już nadziei, ze wszystko się ułoży. Wiadomo, że dla każdej pary taka sytuacja to wielki cios. Radek nie mógł już tego wytrzymać i zdecydowaliśmy, że najlepiej będzie się rozstać. To był dla mnie bardzo ciężki czas, zamknęłam się w sobie, praktycznie nic nie jadłam, nie odzywałam się. Właśnie tego Radek nie potrafił znieść, że ja nawet nie płakałam, nie krzyczałam tylko siedziałam całymi dniami albo snułam się bez celu po mieszkaniu. Wiem, że chciał być przy mnie i mi pomóc, czekał na jakąś reakcję i w końcu bezradność przelała czarę i rozstaliśmy się.

Czy dalej jest Pani na niego zła?

Właściwie to nigdy nie byłam. Na początku miałam oczywiście dużo żalu, że mnie zostawił. Ale w głębi duszy chyba sama wiedziałam, że potrzebuję samotności, żeby uporać się z tragedią. Nie dopuszczałam nikogo do siebie, a przecież to było też jego dziecko i on też potrzebował bliskości i wsparcia, których ja nie mogłam mu dać. Także z czasem uznałam, że to była po prostu smutna kolej rzeczy. Kiedyś nawet spotkaliśmy się na jakiejś kawie czy na obiedzie, już nawet nie pamiętam. Ale też nie mieliśmy sobie za dużo do powiedzenia, chyba żadne z nas się już dobrze nie czuło w swoim towarzystwie, bo za nami zostały te złe wspomnienia. Ale rozumiem, że bardziej cię interesuje kwestia dzieci, bo prowadzisz wywiad o byciu matką. Także wracając – Radek zniknął z mojego życia, a ja starałam się wyzbierać. Spotykałam się nawet z paroma mężczyznami.

I żaden z nich nie chciał założyć rodziny?

To była raczej moja decyzja. Prawda jest taka, że chyba nawet nie byłam gotowa, żeby po takiej traumie spróbować jeszcze raz zajść w ciążę. Moje związki były raczej luźne. Gdy odszedł Radek miałam 27 lat, więc nie czułam jakiejś presji, żeby szybko się ustatkować. Chciałam odetchnąć i znowu poczuć się bezproblemowo. Wróciłam na studia, żeby móc potem znaleźć dobrą pracę.

I co się działo dalej?

Dalej moje życie biegło swoim tokiem. Znalazłam pracę w firmie i jakoś zagłębiłam się w tym ekonomicznym świecie. Pracowałam od rana do nocy, ale nie przeszkadzało mi to, bo nie miałam żadnych zobowiązań. Po pewnym czasie odpuściłam sobie związki, bo zaczęły mnie denerwować.

Czemu?

Wiesz co, po prostu nie mogłam z nikim złapać jakiejś głębszej więzi. Na początku układało się dobrze, ale potem zawsze zaczynało mnie denerwować, że ktoś się mnie pyta czy będę na obiad, że ktoś oczekuje ode mnie dużo zaangażowania, że ktoś się obraża za to, że się spóźniłam do restauracji. Chyba stałam się samowystarczalna na tyle, że druga osoba już nie była mi potrzebna. Skupiłam się na pracy, czasami gdzieś wyjeżdżałam z przyjaciółmi i moje życie toczyło się dalej. I tak minęły kolejne lata, aż już było za późno na zakładanie rodziny.

Czy chciałaby Pani coś jeszcze dodać w kontekście wywiadu?

Mogę powiedzieć osobom, do których dotrze ten wywiad, że życie samemu nie jest czymś strasznym. Czasami po prostu ktoś dla nas zaplanował taki scenariusz i trzeba się temu poddać. Jestem szczęśliwą emerytką, podróżuję, poznaję nowych ludzi, udzielam się w fundacji na rzecz samotnych matek. To zastępuje mi rodzinę. Sama nie mogłabym mieć własnego dziecka, ale cieszę się, że w moim życiu są one obecne. Po prostu nigdy już nie byłam gotowa na kolejne próby, bo nie wiem czy zniosłabym drugie poronienie i nie odważyłam się zaryzykować. Ale nie czuję się samotna, bo mam wokół siebie wiele ludzi. Ciężko powiedzieć, czy mój obecny styl życia to kwestia moich decyzji czy splotu wydarzeń, pewnie trochę tego i trochę tego. Ale chcę podkreślić, że jestem szczęśliwa w niekonwencjonalny sposób, bo wiem, że wiele ludzi przeraża myśl, że mogliby zestarzeć się w jednoosobowym mieszkaniu. Życzę każdemu, żeby w moim wieku miał takie poczucie spełnienia, jak ja – nieważne czy w kwestii kariery zawodowej, czy osiągnięć sportowych, czy rodziny czy życia towarzyskiego.

Czy zawsze widziała się Pani w takim modelu rodziny?

Zasadniczo tak, zawsze stawiałam na rozwój – najpierw na edukację a później na pracę – ale też nie chciałam rezygnować z zakładania rodziny. Na szczęście Andrzej miał bardzo podobne podejście do mnie, bo nie wiem, co by się działo w innym wypadku.

Jak udało się Pani połączyć macierzyństwo z karierą? Bardzo wiele kobiet mówi, że jest niełatwe zadanie.

O zdecydowanie nie jest to prosta sprawa. Można powiedzieć, że było to jedno z największych wyzwań w moim życiu, a przecież pracuję w biurze pełnym facetów haha. Jako kierowniczka w PKP musiałam dużo podróżować po różnych gabinetach w Polsce, żeby prowadzić rozmowy z różnymi zarządami, dyrektorami, innymi kierownikami itd. Gdy ma się starsze dziecko, które nie wymaga opieki 24 godziny na dobę, nie jest to wielki problem, żeby dać mu kasę na pizzę i zostawić z mężem, albo nawet samo. Ostatecznie my zawsze ufaliśmy Majce, że nie zrobi nic głupiego i też nigdy nie zawiodła naszego zaufania.

Ale rozumiem, że gdy Maja była małym dzieckiem to nie było tak kolorowo?

Najgorzej było w momencie, gdy jeszcze nie byłam na obecnym stanowisku. Byłam stosunkowo młodą pracownicą z nadzieją na awans, ale miałam wrażenie, że nie nadejdzie to zbyt szybko, więc uznaliśmy z mężem, że to odpowiedni moment na powiększenie rodziny. Wiesz, żeby ograniczyć ilość stresu związanego z poleganiem na innych ludziach (wiem, że to brzmi dziwnie. Zawsze można kogoś zwolnić, dać reprymendę i tak dalej, ale i tak w rezultacie to ty odpowiadasz za cały swój zespół i musisz tłumaczyć się przed szefem, a on nie przyjmuje wytłumaczenia, że Kowalski był chory), zostawania znacząco po godzinach i innych rzeczy związanych z kierownictwem. I stało się – zaszłam w ciążę. Niewiele 2 miesiące po ogłoszeniu radosnych wieści okazało się, że kierownik naszego działu odszedł z hukiem z pracy i zwolniło się miejsce, na które wskoczyłam ja. Oczywiście nie obyło się bez walki, ale nie chcę się na ten temat rozwodzić żebyś mogła wrócić do domu przed wieczorem…

I jak zmieniło się Pani życie po otrzymaniu awansu?

Nagle zaczęło nam się robić z mężem mało czasu na cokolwiek. W domu byliśmy tylko po to żeby spać, a potem od rana do pracy. Nie ukrywam, że miejscami było nieciekawie. Poszłam na zwolnienie miesiąc przed porodem, ale to było mało czasu na przygotowania. Pamiętam, że mieliśmy z mężem niemało kłótni o te wszystkie rzeczy dla dziecka typu kiedy pomalować pokoik, kiedy składać łóżeczko, trzeba było pojechać po wózek i tak dalej. Oczywiście Andrzej był dla mnie wsparciem, ale po prostu nie było go często i nie mogłam go o to winić – on nigdy nie narzekał na moją pracę, więc też nie czułam, że mam prawo to robić. Całe szczęście miałam mnóstwo wsparcia w rodzicach i przyjaciołach. Pamiętam jak raz mój kolega, jeszcze ze studiów, przyszedł, żeby złożyć fotel bujany (to po prostu zbawienie, gdy masz małe dziecko, które ciągle płacze). No tak czy siak, wszystko robiliśmy praktycznie na ostatnią chwilę, bo przecież na zwolnieniu ja nie bardzo miałam głowę do czegokolwiek poza samym przygotowywaniem się do porodu. Ciągle czytałam jakieś książki, robiłam ćwiczenia rozluźniające, pakowałam się do szpitala i rozpakowywałam na okrągło…

A co było najbardziej dotkliwe jeśli chodzi o pracę będąc w ciąży?

Zdecydowanie ubieranie się. Gdy dostałam awans czułam, że muszę wyglądać reprezentacyjnie, żeby sprawiać wrażenie, że nie da się mi wejść na głowę – innymi słowy jak baba z jajami (w razie czego możesz to skorektować jeśli to oficjalny wywiad). A tutaj nagle moja szafa zrobiła się za mała, nic na mnie nie pasowało i na obcasach czułam, że zaraz wybuchną mi nogi. Pamiętam, że miałam bardzo wiele kryzysów związanych z wyglądem i płakałam mężowi w ramię, że wyglądam jak wieloryb i nikt nie weźmie mnie na poważnie. Nie zrozum mnie źle, w moim dziale wszyscy są bardzo mili, ale niełatwo jest być jedyną kobietą na stanowisku kierowniczym wśród wielu takich mężczyzn. Po prostu czujesz, że musisz być silna, żeby nikt cię nie traktował z góry. A ja zawsze przykładałam wielką wagę do wyglądu – wiesz, jak zakładasz szpilki, to od razu się prostujesz i idziesz pewna siebie korytarzem.

A jak było po urodzeniu? Łatwiej?

Wiesz co, bycie w ciąży to był tylko wierzchołek góry lodowej. Gdy urodziła się Maja mieliśmy z mężem tonę nieprzespanych nocy w perspektywie, brak pracy, do której byliśmy przyzwyczajeni i po prostu to była dla nas całkowicie nowa sytuacja. Rozpisaliśmy sobie nawet grafik obowiązków na każdy dzień, bo bez tego byśmy chyba zwariowali.

Jak to wpłynęło na Pani plany względem kariery?

Skróciłam urlop macierzyński, żeby szybciej wrócić do pracy. Całe szczęście znaleźliśmy dobrą opiekunkę, która mogła odprowadzać Maję rano do żłobka, później do przedszkola. Jedyne co, to bardzo naciskałam na wspólne obiady po powrocie z pracy. Miałam poczucie winy, że nie spędzam z córką tyle czasu, ile bym chciała, ale wiedziałam, że muszę wrócić do pracy. Także ten wspólny posiłek to był nasz czas na rozmowy, na rozluźnienie i odcięcie się na chwilę od obowiązków. Później, gdy Maja była na tyle duża, żeby ogarniać co się dzieje, zaczęliśmy z mężem też organizować jakieś weekendy wyjazdowe, żeby córka nie czuła, że nie może na nas liczyć.

A wie Pani może jaką wizję rodziny ma Pani córka? Czy Pani model rodziny wpłynął jakoś na nią, czy ma zupełnie inne plany?

Oooo, ona już ma dziecko, córeczkę Alę. Wiesz, ona ma 28 lat, więc to było całkowicie normalne, że zaczęła powiększać rodzinę. Ale myślę, że ma podobne podejście do mnie – jest bardzo praktyczna, dużo myśli o przyszłości i również prowadzi bujne życie zawodowe. U niej jest troszkę inaczej, bo mąż jest z branży artystycznej, zajmuje się fotografią. Więc jest jej trochę łatwiej, bo można przynieść pracę do domu i zajmować się dzieckiem. Ale wydaje mi się, że po prostu model rodziny dostała po nas w genach haha.

Czy ma Pani może jakąś myśl na koniec, albo radę dla osób czytających ten wywiad? Może chce coś Pani dodać od siebie?

W dzisiejszych czasach macierzyństwo jest łatwiejsze, niż było kiedyś. Chciałabym pokazać, dlatego z chęcią zgodziłam się na ten wywiad, że wszystko da się zrobić, o ile się bardzo tego chce. Kobiety nie muszą już rezygnować ze swojej pracy, by poświęcić się opiece nad dziećmi i gotowaniu obiadów dla męża. Wszystko jest kwestią dogadania, podziału obowiązków i wspólnego zrozumienia. Warto o tym pamiętać, bo wiem, że dziewczyny boją się, że będą musiały decydować między rodziną a karierą, chyba, że mają męża, który zostanie w domu z dzieckiem. Wiadomo, że nie będzie łatwo i, ]e nie obejdzie się bez wsparcia osób trzecich, ale to jest wykonalne. Oczywiście trzeba też dużo rozmawiać z dzieckiem, żeby rozumiało sytuację – my zawsze stawialiśmy na rozmowy z Mają. Dzięki temu jest między nami duża więź i mamy pełne zaufanie do siebie.

Autor: Małgorzata Szelhaus

Szczupak gigant ze Świnoujścia
Grupa ZPR Media sprzeciwia się głoszeniu opinii noszących znamiona mowy nienawiści przepełnionych pogardą czy agresją. Jeśli widzisz komentarz, który jest hejtem, powiadom nas o tym, klikając zgłoś. Więcej w REGULAMINIE