Mariola Gałka i jej zwierzęta

i

Autor: facebook.com/Mariola Gałka

Konie moje życie. Niezwykła historia Marioli Gałki szefowej ZNP Starachowice [GALERIA]

2023-08-11 17:10

Energiczna, żywiołowa, kochająca zwierzęta i przyrodę - tak jednym zdaniem można określić niezwykłą kobietę, dobrze znaną w środowisku starachowickich nauczycieli. Mowa o prezes ZNP Starachowice Marioli Gałce. Nas urzekło jej życie codzienne i ... miłość do koni.

Mariola Gałka i jej zwierzęta

i

Autor: facebook.com/Mariola Gałka

Zapraszam na rozmowę z Mariolą Gałką, miłośniczką koni a zawodowo prezes ZNP Starachowice.

Gdzie znajduje się Pani miejsce na ziemi?

Moje magiczne miejsce na Ziemi, które kocham całym sercem jest w gminie Pawłów, a konkretnie w Nowym Bostowie. Mieszkam tu od ośmiu lat. Identyfikuję się z życiem na wsi, kocham je. Z okna widzę piękne Góry Świętokrzyskie, które są dosłownie na wyciągnięcie ręki. Mam tu swoje ranczo.

Skąd decyzja o przeprowadzce?

Zawsze uważałam, że nie urodziłam się tam, gdzie powinnam. Kocham naturę, zwierzęta, rośliny, więc miasto nie mogło pozostać moim miejscem na całe życie. Odkąd sięgam pamięcią kocham szczególnie zwierzęta, które zawsze odwzajemniają moją miłość. Będąc dzieckiem miałam psa Miśka, który był bezdomny, sam mnie znalazł i stał się moim największym przyjacielem oraz moją inspiracją. To on pomógł mi przeżyć niezwykle trudne dzieciństwo. Ten pies na zawsze odcisnął na moim sercu swoją psią łapę. Skrycie marzyłam też o małym, białym domku na wsi i koniach, gdyż one również od zawsze były i będą moją miłością. Psa można mieć, ale konia? … Marzyłam, ale nawet w najśmielszych marzeniach chyba nie do końca wierzyłam, że to kiedyś w moim życiu może się zdarzyć... ale zdarzyło się, bo marzenia tak naprawdę się spełniają.  Może trzeba im trochę dopomóc, ale wszystko jest możliwe. Konie to jedno, ale moją decyzję przyspieszyło obejrzenie głośnego filmu na podstawie książki Katarzyny Grocholi pt. „Nigdy w życiu” i  przeczytanie Jej książki o tym samym tytule. Zaryzykowałam i zdecydowałam się na budowę w pojedynkę drewnianego domu, co było dla mnie ogromnym wyzwaniem. Lubiłam też kolekcjonować dziwne przedmioty, które oczami wyobraźni widziałam w swoim wiejskim domu. Kupiłam 2 holenderskie kinkiety, dostałam w spadku obraz o wymiarach 3x4 metry. Nie miałam wyjścia. Musiałam zbudować dom. Dom, nie tylko dla siebie, ale przede wszystkim dla zwierząt. Mieszkanie w bloku też było możliwe do pewnego momentu. Coraz częściej znajdowałam pokrzywdzone zwierzaki, miałam ich coraz więcej i ludzie patrzyli na mnie czasem dziwnie. Niektórym to przeszkadzało, były na mnie skargi do spółdzielni. 7 istot, psów i kotów, biegających po domu jednocześnie, to dla niektórych trochę za dużo. Zdawałam sobie z tego sprawę, ale nie miałam serca wyrzucić takiego znów na ulicę, gdy uratowałam mu życie, a chętnych, żeby dać dom niestety nie było. Musiałam szybko działać. Moim pomysłem zaraziłam moją przyjaciółkę Annę, bez pomocy której nie dałabym rady zrealizować mojego marzenia. To osoba, która bardzo kocha zwierzaki, pomaga im tak jak ja i pojawiła się w moim życiu w odpowiednim czasie, żebym mogła moje wariackie pomysły zwyczajnie zrealizować. Połączyła nas pasja i miłość do zwierząt. To przyjaciel na zawsze, na dobre i na złe. Razem stworzyłyśmy ten nowy dom szczególnie dla tych zwierząt, które zostały skrzywdzone przez człowieka. Takie było nasze zamierzenie. Pomagać tym, którzy sami sobie pomóc nie mogą. Ja wierzę w przeznaczenie, dlatego udało mi się zrealizować tak niełatwe do zrealizowania zadanie. Zdołałam tego dokonać dzięki swojej ciężkiej pracy, ale przede wszystkim dzięki wielu dobrym, przyjaznym ludziom, którzy stanęli na mojej drodze. Wszechświat okazał się dla mnie życzliwy. Zaczynając od zera wzięłam najpierw kredyt na budowę domu, który będę spłacać jeszcze chyba ze 20 lat i kupiłam ponad hektar ziemi na wsi, którą ogrodziłam, na której posadziłam dużo drzew i krzewów, wybudowałam drewniany dom, stajnię i budynki gospodarcze na siano. I nadal ciągle coś buduję. Biorę pożyczkę, spłacam i biorę następną - ciągle mam nowe pomysły i je realizuję, a że dużo robimy własnymi rękami, więc i te kolejne z pewnością da się zrealizować. Kiedyś było tu ściernisko...a teraz jest już prawie wszystko.

Dlaczego miłość do koni? Co jest w nich wyjątkowego?

Konie pokochałam od chwili, gdy jako malutka dziewczynka je zobaczyłam, będąc u znajomych na wsi. Mogłam je dotknąć. To miłość bezgraniczna. Dla mnie nie ma nic piękniejszego niż ich widok, niż dotyk końskich chrap na mojej twarzy, niż możliwość głaskania po ciele, niż możliwość przytulania się do nich. Uwielbiam patrzeć w ich przepiękne oczy otulone firankami ogromnych rzęs. Nie ma nic piękniejszego, jak oglądanie ich w galopie, czy też gdy się tarzają. To cudowne uczucie, gdy jest się niewielką osóbką i czuje ciężką, wielką głowę konia wtuloną z ufnością w swoje ramię. Albo, gdy głową upominają się o jedzenie, czy też pieszczoty, wtedy służy ona do popychania przed sobą właściciela, ja często tego doświadczam. Nie ma nic piękniejszego, jak to gdy z ciekawością zaglądają przez otwarte okna do domu, a ja pracuję w gabinecie lub w kuchni i mogę je zza biurka głaskać po mądrych głowach. To wyjątkowe zwierzęta. Piękne, mądre, dumne i bardzo wrażliwe. Takie majestatyczne, bo imponują powagą, dostojnością, wielkością i okazałością. Trzeba mieć do nich odpowiedni dystans, ale przede wszystkim szacunek. One bez potrzeby nigdy nikogo nie skrzywdzą. Potrafią zaufać człowiekowi, ciężko dla niego pracować, cieszyć człowieka swoim widokiem. Szkoda, że człowiek nie zawsze to docenia.

Ile koni ma Pani w tej chwili? Który był pierwszy i jak do Pani trafił?

Mam 5 koni w różnym wieku. Są i młode i te starsze. A zaczęłam od pomocy zwierzętom z „Przystani Ocalenie”. Nawiązałam kontakt z jej przedstawicielami Dorotą Szczepanek i Dominikiem Nawą, którzy stali się dla mnie wzorem do naśladowania. Od tego momentu zmieniło się moje życie, bo poznałam cudownych ludzi, z którymi wiem, że już na zawsze związałam swoje losy. Z zapartym tchem czytałam o tym co robią, jak ratują zwierzęta, ile wkładają serca ratując je z tych miejsc, które są dla nich ostatnią drogą. Strona internetowa Przystani Ocalenie i teksty o każdym zwierzaku wyciskały z moich oczu niezliczone ilości łez. Zapragnęłam poznać to miejsce i tych ludzi i udało się. Pojechałam do przytuliska w 2008 roku. Od tego to roku nastąpiły ogromne zmiany w moim życiu. Znalazłam się w raju dla zwierząt. W miejscu, gdzie czuje się jakąś magię. To niezwykłe, magiczne miejsce, pełne miłości i zrozumienia. To miejsce, gdzie każdy czuje się kochany i potrzebny, choć najczęściej jest po wielu przejściach. Oni też pomogli spełnić moje marzenia, bo wtedy już szczególnie zapragnęłam tak jak oni, stworzyć dom dla zwierząt, taką mini Przystań Ocalenie. Stworzyłam zdecydowanie mniejsze, ale równie magiczne miejsce. Dzięki nim dostałam na początek pod opiekę konika polskiego o imieniu Basia. Później pojawił się 2-letni małopolski koń o imieniu Bob, o którym dowiedziałam się od Doroty, a który miał trafić na rzeź, bo ma wadę kopyta. Nie chciałam na to pozwolić, wykupiłam go. Bob żyje do dziś, to mój pierwszy osobisty koń z paszportem, gdzie jest wpisane moje imię i nazwisko, jako właściciela.  Po wykupieniu umieściłam go w pensjonacie i leczyłam. Utrzymanie i leczenie takiego konia jednak kosztuje i coraz częściej myślałam o tym, żeby go mieć przy sobie na co dzień. To też przeważyło i stąd kolejny krok i postanowienie o  wybudowaniu domu na wsi, gdyż mieszkanie w bloku stało się uciążliwe ze względu na dojazdy do konia i przygarnianie coraz większej ilości małych zwierząt porzuconych przez ludzi.

Jakie są codzienne obowiązki przy takich zwierzętach?

Przy naszych koniach wszystko robimy sami. Gdy już u nas zamieszkały na początku było trudno. Nie znaliśmy się na koniach, ale teraz umiemy już prawie wszystko. Nauczyliśmy się w praktyce, z książek, z internetu i z dobrych rad przekazywanych nam przez mądrych, znających się na rzeczy ludzi. One same też nas uczą, często pokazując nam w różny sposób czego potrzebują. Pracujemy przy nich we troje, ja i moje dzieci. Codzienność to karmienie, pojenie, wypuszczanie na łąkę, czyszczenie i ogrom innych zajęć, jak choćby wyrzucanie obornika. Karmimy je  rano i wieczorem. Cały dzień stoją na łące, a wieczorem zamykamy je w boksach. Nawet bywa, że sami robimy zastrzyki choremu koniowi, który nie daje podejść do siebie lekarzowi, a to wymaga odwagi. Niektóre są bardzo lękliwe i płochliwe. Pomagamy kowalowi przy pielęgnacji kopyt, a to bywa czasem niebezpieczne, bo wystraszony koń, to niebezpieczny koń. Sami zwozimy siano i układamy je w przygotowanych do tego budynkach, a to dosyć ciążka praca. Praca przy tych zwierzętach jednak przynosi nam satysfakcję, bo konie są piękne i zdrowe, a  nas  cieszy ich widok.

Oprócz koni, jakie inne zwierzęta mieszkają z Panią?

Oprócz 5 uratowanych koni mam 14 psów i 3 koty. Psy i koty najczęściej znajduję porzucone i chore, skrzywdzone przez ludzi i przywożę do domu, leczę i już na zawsze stają się one członkami naszej rodziny. Sama utrzymuję tą moją zwierzęcą rodzinę, bo nigdy nie chciałam zarabiać na zwierzętach a to co stworzyłam, kocham najbardziej na świecie i jakoś mimo trudności daję radę. To taka moja malutka przystań dla zwierząt, raj na ziemi i jestem z siebie bardzo dumna. Wiem jedno, warto marzyć i spełniać marzenia, ale najważniejsze, to dopomóc sobie w realizacji marzeń ciężko pracując, bo samo nic się nie zrealizuje. Mój dom dla moich zwierząt jest tak pełen miłości, jak dom w Przytulisku Dla Zwierząt Przystań Ocalenie. Zawsze będę wdzięczna ludziom, którzy stanęli na mojej drodze życia i przyczynili się do realizacji moich marzeń. Ci, co przeczytają ten tekst, niech mi uwierzą, że można mieć nawet konia, gdy się tego bardzo pragnie...Moje zwierzęta trochę kosztują, bo sama je utrzymuję, ale niczego nie żałuję. Gdy się kogoś kocha, tak jak ja kocham moje konie, psy i koty, to pieniądze nie mają żadnego znaczenia. Ja nie jeżdżę na koniach, nikt tu na nich nie jeździ, moje konie żyją prawie na wolności, u mnie odpoczywają po trudach własnego życia, nie zawsze przyjemnego. Gdy mnie ktoś pyta co ja z tego mam?... odpowiadam, że miłość, że to spełnienie moich marzeń, że to całe moje życie. Nie wszyscy ludzie potrafią to zrozumieć. Są jednak tacy, którzy rozumieją i tych uważam za swoich przyjaciół, na których zawsze mogę liczyć.  Ktoś kiedyś w serialu Ranczo powiedział: „jak kto konia ratuje, to mu Bóg zawsze wynagrodzi”... i to jest prawdą.

Dziękuję za rozmowę.