Masterchef: urzędniczka z Pszczyny powalczy o statuetkę

i

Autor: x-news.pl

Z urzędu do MasterChefa. O udziale w kulinarnym programie TVN i pasji gotowania

Urzędniczka z Pszczyny w MasterChefie w TVN. - Pierwszą zupę ugotowałam jak miałam 7 lat i nie dało się tego jeść - mówi Zofia Masny-Klimczak.

Jak pani łączy obowiązki pracy w urzędzie z pasją gotowania i samym udziałem w MasterChefie?

- Łączę swoje obowiązki z gotowaniem, jak tylko mogę. Gotuję głównie po pracy i w weekendy. Praca w urzędzie to stałe godziny prace, także od dłuższego czasu daję radę, to łączyć.

Nie myślała pani o pracy w gastronomii?

- Na razie o tym nie myślałam. Jeszcze szok związany ze startem w MasterChefie jest duży, ale gdzieś w głowie pojawia się myśl, że może powinnam robić coś innego niż być urzędnikiem. Tylko że jest to bardzo odległa myśl – przynajmniej na razie.

Czyli nic pani nie wyklucza?

- W życiu zawsze coś może się po drodze pojawić [śmiech].

Opieram się na książkach kucharskich i Internecie

Skąd się wzięło zamiłowanie do gotowania?

- Jakoś tak od zawsze lubiłam pichcić. Moja mama zawsze się śmiała, że swoją zupę ugotowałam, jak miałam 7 lat i nie dało się tego jeść, ale już wtedy zaczęłam i jakoś tak zostało. Na studiach też nie byłam zwolenniczką zupek chińskich, czy fastfoodów. Lubię gotować, gdzieś to we mnie siedzi. A teraz dodatkowo mogę coraz bardziej się rozwijać.

Jak wygląda sprawa z przepisami? Korzysta pani z internetu, czy może z jakichś rodzinnych źródeł?

- Głównie opieram się na książkach kucharskich i Internecie. Gdzieś tam dostosowuje te przepisy do siebie. Teraz też mam już trochę wiedzy, więc wymyślam coś swojego, ale ten internet jest też bardzo przydatny – czasem z przymrużeniem oka, bo dziwne rzeczy piszą [śmiech] – ale tak to blogi kucharskie, czy social media.

Wyniosła pani z domu jakieś przepisy?

- Moja mama miała duszę artystki, więc zawsze jak gotowaliśmy coś z tatą, to mówiła: wy tutaj krójcie, a ja będę wam grała. Szła i grała nam wtedy na pianinie [śmiech]. Także za dużo przepisów od mamy nie mam, ale sama umiała zrobić jakieś rzeczy. Na przykład makówkę śląską robię po mamie, zupę fasolową po tacie. Tak, to nie było w domu nigdy takiej tradycji kulinarnej.

Jaka jest pani ulubiona potrawa? O ile w ogóle jest pani w stanie podać jedną konkretną?

- Takiej jednej ulubionej to chyba nie mam, ale lubię włoską kuchnię. Przede wszystkim lubię eksperymentować, lubię poznawać nowe rzeczy. Smakują mi też owoce morze i ryby. Także nie jestem w stanie przedstawić jednej konkretnej potrawy, może kiedyś ją poznam [śmiech].

Jak jest z atmosferą w programie MasterChefa? Jakie nastroje panują wśród uczestników i jurorów?

- Atmosfera jest absolutnie niesamowita i przyjazna. Jest wesoło. Razem się świetnie bawimy i współpracujemy – czasem w stresie i czasem jest ciężko – ale jest super. Jurorzy są naprawdę ekstra ludźmi. Teraz dostałam pierwszy fartuch i zobaczymy, co będzie dalej.

Zakładając, że wygrywa pani 11. edycję MasterChefa, to co pani zamierza zrobić z nagrodą?

- Chyba muszę zacząć się nad tym zastanawiać [śmiech]. Jakoś ciągle jestem w szoku, ale jak wygram, to może pojadę w jakąś podróż? Może otworze jakieś swoje bistro? Nie mam takich spersonalizowanych planów. Bardziej zastanawiam się nad przepisami do książki z przepisami. A pieniądze to zawsze można zarobić [śmiech].