Lekarze apelują do Polaków: zachowajcie zdrowy rozsądek!

i

Autor: Getty Images Apel Naczelnej Izby Lekarskiej do Polaków

Wstrząsająca historia matki 5-letniego dziecka z objawami grypopodobnymi. Sanepid i szpital nie stanęli na wysokości zadania?

2020-03-13 9:47

Szokującą historię opisała na Facebooku matka 5-letniego dziecka z Gliwic. Mała dziewczynka miała katar i kaszel, bolały ją ręce oraz nogi. Kobieta zadzwoniła do gliwickiego sanepidu. Tam usłyszała, że ma przyjechać do szpitala dziecięcego i zostawić dziecko w aucie. Przeczytajcie tę historię.

Koronawirus na Śląsku. Szokująca relacja matki 5-letniego dziecka

Pandemia koronawirusa swoim zasięgiem objęła już ponad 100 krajów na świecie. Do tej pory w Polsce (stan na 13.03.2020 rok) mamy potwierdzonych 58 przypadków zakażenia SARS-CoV-2, z czego jedna osoba zmarła. W województwie śląskim zarażonych jest jak dotąd 11 osób. Wiele osób zastanawia się jak postępować w przypadku wystąpienia objawów koronawirusa takich jak kaszel, duszności czy ból mięśni. Została uruchomiona specjalna infolinia NFZ, pod którą można zadzwonić i uzyskać niezbędne informacje. Numer telefonu to 800 190 590. Można też dzwonić pod numery konkretnych stacji epidemiologicznych. Został też uruchomiony stały 24-godzinny dyżur telefoniczny w wojewódzkiej stacji w Katowicach. Numer telefonu to: 32 351 23 00. Pod jeden z takich numerów zadzwoniła matka 5-letniej dziewczynki, która miała objawy grypopodobne. Co stało się później? Poczytajcie relację mieszkanki Gliwic:

Relacja mieszkanki Gliwic. Czy sanepid w Gliwicach i szpital w Chorzowie stanęły na wysokości zadania?

"W poniedziałek rano moja 5 letnia córka obudziła się z katarem, ale myśląc, że to nic poważnego bo jest alergiczką zaprowadziłam ja normalnie do przedszkola. Po południu miała stan podgorączkowy i doszedł do tego kaszel i bolały ją ręce i nogi. Martwiąc się bo dopiero miała grypę zadzwoniłam do poradni przyjmującej wieczorem z pytaniem czy dużo jest pacjentów, podałam objawy i padło pytanie czy miała kontakt z kimś kto pracuje za granicą lub czy gdzieś wyjeżdżaliśmy. Odpowiedziałam, że mąż pracuje za granicą ale nie ma żadnych objawów zarażenia koronawirusem, po czym usłyszałam „a skąd pani wie, że te objawy nie wystąpią w ciągu 2 tygodni” zamarłam! Kazano mi dzwonić do stacji sanitarni-epidemiologicznej do Gliwic tam powiedzą co robić, ale do nas proszę nie przyjeżdżać. No to zaczęłam wydzwaniać:
- pod 112 gdzie kilka razy mnie przełączało, po czym kazali mi jechać z córka do szpitala dziecięcego, zostawić ją w aucie i iść na izbę przyjęć (była już godzina 21.30). Pomyślałam, że są niepoważni bo jak można tak małe dziecko zostawić w aucie samo o tak późnej godzinie!
- kolejno stacja Gliwice gdzie pani nie wiedziała co powiedzieć
- no to Katowice gdzie uzyskałam informacje, że ma poczekać do rana jak nie ma jeszcze powyżej 38,5 stopnia, a rano przyjedzie lekarz z przychodni do której dziecko jest zapisane. Ok. Poszłyśmy spać i rano dzwonię do przychodni: Lekarz w szoku i pyta czy na oko ma stwierdzić czy dziecko nie ma koronawirusa jak oni maja braki we wszystkim, nie ma rękawiczek, płynów, masek, nic! A, że mamy super panią doktor to tak się zaangażowała, że wydzwaniała do stacji i uzyskała informacje, że ma wystawić skierowanie na konsultacje do szpitala zakaźnego w Chorzowie. Tak tez zrobiła. Pojechałam tam, na wejściu dobra pani z ochrony dała nam maski i przeżyłam pierwszy szok...2 namioty, za płotem Szkoła a na placu zabaw na przerwie dzieci! (Zdjęcie dodane w poście) W namiocie kobieta która dzień wcześniej wróciła z Hiszpanii i bardzo źle się czuła. Czekała na badanie chyba ze 20 min. które trwało może ze 2 min. Wyszła z informacją, że jest przeziębiona, ale ma 14 dniowa kwarantannę. Chwilę później wyszedł po nas pan ubrany od stóp do głów. Podeszłyśmy, a pan nam oznajmił, że dziecka nie zbada bo to szpital dla dorosłych. Już cała w nerwach ze łzami w oczach stwierdziłam, że to się nadaje do telewizji. Kolejny telefon do Katowic i wszyscy rozkładali ręce, albo kazali jechać do Częstochowy albo Krakowa (gdzie są już chorzy!). Interwencja zaczęła się dopiero kiedy oznajmiłam, że mam kontakt z dziećmi bo pracuję w placówce oświatowej. Pani wzięła mój numer i powiedziała ze oddzwoni.
Zadzwoniłam w międzyczasie do poradni do której należymy i poinformowałam panią doktor o całej sytuacji, że nas nie zbadali. Pani doktor powiedziała, że to jest jakaś paranoja i kazała nam przyjechać o wyznaczonej godzinie kiedy nie będzie pacjentów.
Pani ze stacji faktycznie oddzwoniła i kazała od nowa opowiadać o całej sytuacji. Nie mając już na to sił poinformowałam, że już nasza pani doktor się nad nami zlitowała i nas przyjmie. W afekcie okazało się, że dziecko ma zapalenie gardła, a co nas to kosztowało to tylko my wiemy!"

Pełna treść tego wpisu jest dostępna poniżej:

Sonda
Koronawirus na Śląsku. Czy galerie handlowe powinny zostać zamknięte? [SONDA]
Koronawirus: lista szpitali