Był śmigłowiec, teraz sonar. Służby dalej szukają kobiety, która wpadła do rzeki w Chlewiskach

i

Autor: Policja Lubelska

Płuca z Lublina poleciały do Warszawy. Uratowały życie 60-latkowi

2023-02-02 9:35

Środek tygodnia, coraz bliżej wpół do 11. Z Lublina odlatuje policyjny śmigłowiec Black Hawk. Na pokładzie ma dwóch ważnych pasażerów – płuca pobrane od dawcy z Lublina. Za kilka godzin uratują komuś życie.

Śmigłowiec z drogocennym ładunkiem ląduje na dachu szpitala MSWiA w Warszawie. Nie ma tu ani chwili do stracenia, ekipa medyczna wysiada razem z wózkami. Na nich układa pojemniki z płucami przeznaczonymi do transplantacji. Nie trwa to dłużej niż kilka minut, a za drzwiami sali operacyjnej za moment zacznie się operacja. Zespół pod kierownictwem prof. Piotra Suwalskiego jest już gotowy, czeka tylko na narządy.

Ale cała historia ma swój początek dużo wcześniej, bo już w nocy z wtorku na środę.

– Wtedy przyszła informacja, że jest kompatybilność dawcy i biorcy. Zespół o czwartej nad ranem wyruszył do Lublina karetką, na miejscu jeden z naszych kardiochirurgów pobrał płuca od dawcy, potem transport, biorca czeka już na bloku operacyjnym– relacjonuje tuż przed lądowaniem Black Hawka Iwona Kania, rzeczniczka prasowa Centralnego Szpitala Klinicznego MSWiA w Warszawie.

Jak wyjaśnia, transport powietrzny narządów jest nie tylko szybszy, niż kołowy, ale także znacznie bezpieczniejszy. Zwłaszcza jeśli załoga jest do niego dobrze przygotowana. Ta jest, bo zaczęła współpracować z policyjnym pilotem już podczas pandemii.

– Płuca nie są takim narządem, jak nerka, która może „poleżeć”, dlatego często wykorzystujemy transport lotniczy, żeby przyspieszyć akcję, bo im szybciej te płuca przeszczepimy, tym spodziewany jest lepszy efekt przeszczepu – zdradza mgr Dorota Zielińska, koordynatorka transplantacji. – Staramy się pobrać narządy jak najbliżej szpitala, w którym mają być przeszczepiane, albo wykorzystać transport, który znacznie przyspiesza akcję” – dodaje.

Uczestnicy i uczestniczki środowej wyprawy podkreślają, że choć podróż powietrzna jest szybsza niż lądowa, nie byłoby tak bez wcześniejszych ćwiczeń. Próbne czynności odbywały się na dwóch różnych rodzajach śmigłowców, które dobierano w zależności od dystansu, ale i pogody. Właśnie ich wielokrotne powtarzanie doprowadziło zespół do miejsca, w którym jest teraz i w którym transport narządów odbywa się w 40 min.

Ale różnie bywa, więc żeby nie kusić losu, wycinanie i usuwanie płuca biorcy rozpoczyna się dopiero w momencie, kiedy załoga z narządem jest na terenie szpitala. Gdyby ktoś chciał zacząć wcześniej, a zdarzyłby się wypadek albo inna losowa komplikacja, szanse pacjenta na przeżycie mogłyby zostać przekreślone.

Choć taka akcja nie stanowiła nowości dla załogi szpitala, nie codziennie nad ranem otrzymuje się wyczekany telefon. A w takiej sytuacji był 60-letni pacjent, u którego stwierdzono całkowitą niewydolność płuc.

– Pacjent był bardzo zaskoczony, gdy do niego zadzwoniłam. Był roztrzęsiony, nie mógł zebrać rzeczy, zresztą wszyscy bardzo to przeżywamy – przyznała Zielińska, której przyszło w udziale poinformować biorcę o zabiegu.

Operacja rozpoczyna się chwilę przed 12. Zespół prof. dr hab. n. med. Piotra Suwalskiego, kierownika Kliniki Kardiochirurgii szpitala MSWiA, wspomagali kardiochirurdzy ze Śląskiego Centrum Chorób Serca: dr Tomasz Stącel i dr Maciej Urlik.