Sobota, 4 kwietnia, Mój pokój Nie wiem od czego zacząć. Podobno najlepiej od początku, no więc: Szczęśliwa dotarłam do szkoły na czas. Idąc spacerkiem, rozkoszowałam się piękną pogodą, i podśpiewywałam w myślach ulubione piosenki. Pierwsza była matematyka. Usiadłam do ławki, rozpakowałam się i rozejrzałam się po klasie. Wszyscy byli zaspani, ziewali, przeciągali się, marudzili, a niektórzy nawet spali. Wtedy Marta, koleżanka z ławki spytała mnie: - A ty co w takim dobrym humorze? – Zapytała pewnie dlatego, że ja matematyki nie cierpię, więc przeważnie siedzę naburmuszona. - Co, ja? Eee, wydaje ci się. – Zdziwiona odwróciła się w stronę tablicy. Odruchowo ja również na nią spojrzałam, i kątem oka zobaczyłam coś niewiarygodnego. - O Boże! – niechcąco krzyknęłam na całą salę. - Coś się stało? – zapytała mnie matematyczka, a cała klasa w chich. A ponieważ ja jednak byłam w dobrym humorze, odpowiedziałam: - Modlę się. – I uśmiechnęłam się najszerzej jak potrafię. - To może przestań już się modlić i skup na lekcji. – Pani nie zdawała się być rozśmieszona. - Oczywiście. – Przytaknęłam. Ale naprawdę nie mogłam się skupić, bo miałam Marcie coś ważnego do przekazania. - Marta! Nie uwierzysz!! Alek pocałował Tamarę! W policzek!!- szepnęłam podekscytowana. - Że co?! – Moja koleżanka zdawała się być tym faktem niepocieszona. A to dlatego, że ona od zerówki kocha się w Alku, chociaż ostatnio się do tego nie przyznaje. – Że ona, że on ją... Żartujesz! – nie chciała uwierzyć. - Mówię seryjnie serio! Nigdy jeszcze nie byłam taka poważna. Spójrz na mnie: czy ja się śmieję? – przekonywałam ją. - Hm... No tak! – odrzekła, ponieważ ja jak na złość rzeczywiście wybuchłam śmiechem. - Co was tak śmieszy? – Facetka nieźle się wkurzyła. – Ciągle gadacie! Dosyć już tego. Rozsiadać się! – Moja koleżanka jak na komendę kurczowo złapała się ławki i zakrzyknęła, tak jakby zaklepywała sobie szczęście widząc bociana: - Ja tu zostaję! – Więc ja nie miałam nic do gadania. Wzięłam książki, piórnik i plecak po pachę, i ruszyłam na koniec klasy w kierunku pustej ławki. No i w sumie nie byłoby to takie straszne, gdybym po drodze nie zahaczyła o fałdę dywanu, i nie przewaliła z hukiem na podłogę. Leżałam tak jeszcze przez chwilę, ponieważ podręcznik od matematyki wbił mi się w bok, a ból od tego nie pozwalał na moment funkcjonować. Cała klasa dosłownie rżała ze śmiechu. – Wyglebała się! Ale gleba! Nauczycielka oczywiście się tym przejęła, podeszłą do mnie, spytała czy nic mi nie jest, pomogła wstać i pozbierać książki. Zawstydzona, obolała i z wymuszonym uśmiechem usiadłam na chyboczącym się krzesełku. Następna była przyroda. Starałam się nadal być w dobrym humorze, mimo tego co wydarzyło się na poprzedniej lekcji. Przyroda była równie nudna co matematyka. Facet jak zawsze cos gadał, a ja z Klaudią tradycyjnie „rozmawiałyśmy na papierze”. Tym razem nie było ciekawego tematu do rozmowy, pisałyśmy więc o rzeczach głupich i nieistotnych. Klaudia podsunęła mi liścik: Ramaja, sia la la, ramaja, na na na. Nudzi mi się. Ale facio przynudza. Dosyć już mam, a ty? Odpisałam: Też. Ej, oglądałaś kiedyś „Pan Tik Tak”? A co to jest? To taki program dla dzieci kiedyś był. Jak się zaczynał to leciała taka piosenka: „ Ja jestem Pan Tik Tak! A to mój mały znak! Tik tak, tik tak, tik tak- tik tak!” Jak byłam mała to kochałam to oglądać xD Aa! No jasne że to ogląd Klaudia nie zdążyła dokończyć, ponieważ Pan L. Zabrał nam kartkę, kazał mi wstać i przeczytać to na głos całej klasie. Wtedy zrobiło mi się strasznie głupio i puściłam buraka. Po odczytaniu naszej rozmowy cała klasa ryła się ze śmiechu, a szczególnie śmieszyło ich zdanie: „A to mój mały znak!”. Próbowałam się z tego śmiać, ale nie za bardzo mi to wychodziło, ponieważ naprawdę się zawstydziłam. Lecz szybko pocieszyłam się myślą „Gorzej być nie może!”. Jednak myliłam się. Bo to co stało się na polskim, jest po prostu nie do przyjęcia. A więc: Jak zwykle, tradycyjnie rozmawiałam na lekcji z koleżanką z ławki- tym razem z Kaśką (pewnie dlatego nazywają mnie plotkarą!) i nagle słyszę, jak polonistka do mnie mówi: - Paulina, powiedz jej! – z boku stała Ala, która najwyraźniej czegoś nie wiedziała. – No! – pani się zniecierpliwiła. Tylko że ja w ogóle nie wiedziałam o co jej chodzi! A zapytać nie mogłam „A jakie pytanie?”, bo wiem jak kończą ludzie, którzy to robią. Pomyślałam sobie więc, że udam iż tego nie wiem, w końcu na pewno to pytanie jest trudne (tak jak zazwyczaj) i połowa klasy nie zna na nie odpowiedzi. Jednak pani wydarła się na mnie, i o mały włos nie wstawiła jedynki. Dopiero na przerwie dowiedziałam się jakie pytanie zadała mi nauczycielka. Otóż: „Na jakie pytania odpowiada czasownik?” Gdy tylko się o tym dowiedziałam, oczy wyszły mi z orbit, i otworzyłam szeroko usta. „No pięknie, teraz całą klasa myśli, ze nie wiem co to jest czasownik! A polonistka kłuje się w głowę, dlaczego ja tak właściwie miałam na koniec pierwszego semestru szóstkę z polskiego.” A najgorsze było to, ze następna lekcja to również język polski, bo zawsze w piątki mamy go dwa razy pod rząd. Lekcję przesiedziałam z miną cierpiętnika, nie rozmawiając z nikim, tylko dokładnie wsłuchując się w każde słowo wypowiedziane przez nauczycielkę. Na angielskim na szczęście wszystko było dobrze, więc nie ma co opowiadać. Lecz kiedy miałam wejść do szatni po kurtkę i wyjść ze szkoły, nagle Lalka, czyli nauczycielka plastyki, która nigdy nie miała szczotki w ręku, podeszła do mnie i powiedziała, ze teraz na szóstej lekcji w sali sportowej będzie rozdanie nagród z wystawy wielkanocnej, i mają przyjść te osoby, które dały prace. Trochę się wkurzyłam, bo miałam wcześnie wrócić do domu, ale pani zapewniła mnie że to potrwa tylko pięć minut. Do hali przyszłyśmy tylko my dwie z naszej klasy – ja i Marta, ponieważ chłopakom się nie chciało. Usiadłyśmy w środkowym rzędzie i czekałyśmy aż wszystko się zacznie. W końcu wyszła na środek sceny, jakaś facetka, i z pół godziny coś paplała. Potem było bardzo dziwne przedstawienie, w dosłownym tego słowa znaczeniu, które trwało również trzydzieści minut. Podczas niego co chwila się śmiałyśmy, bo takiego dziwactwa jeszcze wżyciu nie widziałyśmy. Tym bardziej że aktorami byli uczniowie z naszej szkoły. Po przedstawieniu swoja mowę wygłosił wójt naszej gminy, i dyrektor szkoły. W końcu zaczęli rozdawać nagrody i dyplomy z podziękowaniem. Rozejrzałam się po całej sali, i zobaczyłam tłum, tłok, całą masę ludzi. Po prostu było ich mnóstwo. Przestraszyłam się, że będę musiała się im wszystkim pokazać obierając nagrodę. Przy każdym wyczytanym imieniu Paulina, serce podskakiwało mi do gardła. Bardzo mi się nudziło, więc wyjęłam komórkę i zaczęłam grać w Mario. Nagle poczułam, ze Marta szturcha mnie za ramię. - No idź! Teraz ty! Paulina! – wystraszyłam się nie na żarty, pośpiesznie wstałam i zaczęłam iść w kierunku pani prowadzącej wystawę. Ale zobaczyłam, że jakiś starszy, łysy i mały pan również idzie na środek. „O głupi dziadulek, głuchy jest i niedosłyszał, że teraz ja!” Podeszłam do pani, a ona do mnie się śmieje i mówi: - Co? - No po nagrodę przyszłam! – Odpowiedziałam jej szeptem. Spojrzałam też ukradkiem na publiczność i odszukałam wzrokiem moją koleżankę, która wprost kładła i dusiła się ze śmiechu. W tym samym momencie pomyślałam „ zabiję ją!” i pani powiedziała do mnie: - Ale ty chyba nie nazywasz się Zbysław Kowalski! – Nagle cała sala zabrzmiała gromkim śmiechem. Szybko odeszłam więc z „miejsca zbrodni”. Kiedy usiadłam na miejsce, mocno dałam Marcie po łbie, która dalej wyła ze śmiechu, i obiecałam jej że jeszcze się z nią policzę. Od tej pory uważałam na to, kogo pani wyczytuje. Kiedy wyraźne usłyszałam swoje imię i nazwisko, podeszłam do pani, która wręczyła mi dyplom i... poduszkę. Niechcąco wybałuszyłam oczy ze zdziwienia. - Oo! Super, będę paradować z poduszką po całym mieście! – pożaliłam się koleżance. Na szczęście dla mnie, a na nieszczęście dla niej, ona również dostała poduszkę, tyle że tak brzydką, że... bark słów. I to ona teraz będzie miała wstyd. Po dwóch godzinach, a nie pięciu minutach wyszłyśmy ze szkoły. Marta odprowadziła mnie kawałek, cały czas się śmiejąc. Zresztą ja także. Kiedy już szłam sama, swoją ulicą, jakieś dzieci spojrzały na mnie wybałuszonymi oczami, jakby zobaczyły ducha. - A co ty tak z poduchą paradujesz? – spytał mnie jakiś chłopczyk. - Idę spać! – Odpowiedziałam im śmiejąc się. Do domu dotarłam o piętnastej. Mama powitała mnie ochrzanem. Zrobiła mi wykład. A potem ciągle miała pretensje. Po wszystkim poszłam na górę, włączyłam komputer, i odwiedziłam ulubione strony internetowe. Umówiłam się z Martą, Kasią, Klaudią i Adą na Gadu Gadu, że zrobimy sobie babski wieczór. Tak na odreagowanie stesu. Najpierw poszłyśmy na lody. Pobyt w lodziarni rozpoczął się spokojnymi rozmowami, a zakończył bitwą na bitą śmietanę. Wszystkie ubrania miałyśmy w tym słodkim kremie! Udałyśmy się więc do butiku, żeby kupić sobie czyste bluzki. Bo nasze z białą mazią nie prezentowały się wspaniale. Ale oczywiście Kasia musiała upatrzyć sobie tam dwóch chłopaków, więc zamiast przymierzać koszulki, śledziłyśmy ich po całym sklepie. W końcu, kiedy ci dwaj przyłapali nas na śledzeniu, zajęłyśmy się szukaniem i przymierzaniem bluzek. Następnym punktem naszego spotkania był plac zabaw dla dzieci. Dotarłyśmy do niego o 18:30 z torbami pełnymi ubrań. Ja upolowałam sobie dwa świetne, siwe t-shirty. Na placu bawiłyśmy się jak dzieci z przedszkola. Kręciłyśmy się na karuzeli, zjeżdżałyśmy ze zjeżdżalni i huśtałyśmy się na huśtawkach. Wszystko doprawiłyśmy ogromną dawką śmiechu. O 20:00 zjawiłyśmy się w domu Klaudii. Ustaliłyśmy to jednogłośnie, ponieważ Klaudia ma ogromny pokój i basen. Od razu rozebrałyśmy się do strojów kąpielowych i wskoczyłyśmy do wody. Byłyśmy już bardzo zmęczone, więc zamiast się pluskać, pływałyśmy na materacach. Przy okazji obgadałyśmy pół szkoły. Po pływaniu, w pokoju Klaudii wszystkie przeszłyśmy kompletną zmianę wizerunku. Klaudia wyjęła z szuflad wszystkie swoje kosmetyki. Ja uczesałam i umalowałam Klaudię, Klaudia – Adę, Ada – Martę, Marta – Kasię, a Kasia mnie. Po tej metamorfozie: - miałam błyszczące loki - połyskujące usta - przypudrowane policzki - cekinowy top - obcisłe rurki Tak wystrojone zrobiłyśmy sobie dyskotekę. Klaudia bardzo głośno ustawiła wieżę, więc każdy mieszkaniec jej domu to słyszał. Tańczyłyśmy, skakałyśmy na łóżku, walczyłyśmy na poduszki, śpiewałyśmy aż tu nagle usłyszałyśmy walenie do drzwi. Otworzyła Ada, i do pokoju przekształconego w klub dyskotekowy (powiesiłyśmy na ścianach kolorowe lampeczki choinkowe i różne ozdoby) wpadł o rok starszy od nas brat Klaudii wraz z kolegami. - Dobrze że wyglądam jak człowiek! – szepnęła mi na ucho Kasia i zraz podeszła do najprzystojniejszego chłopaka, i zaczęła go podrywać. My – czyli reszta dziewczyn, wstydziłyśmy się tańczyć przy chłopakach. Oni najwyraźniej też. Klaudia wyłączyła więc wieżę, i wszyscy zeszliśmy na dół do salonu, obejrzeć „King Konga” na DVD, na ich kinie domowym. Mama Klaudii uprażyła nam też popcorn, a potem poszła do swojego pokoju. Podczas filmu się nim zajadaliśmy. Było tak super! Kiedy w „King Kongu” Naomi Watts pocałowała Adriena Brody, spojrzałam na wszystkich, i zobaczyłam, że Kasia całuje się z Karolem (tym najprzystojniejszym). Nie wiedzieć czemu wcale mnie to nie zdziwiło. Kiedy film się skończył, nadal nie mieliśmy dość. Chęć spania pokonaliśmy kawą Nescafe i paroma szklankami Coca – Coli. Potem poszliśmy do pokoju Klaudii, wyjęliśmy z pod łóżka matę do tańczenia i jej brat – Łukasz, podłączył ją do komputera i włączył płytę z grą. Zorganizowaliśmy więc konkurs- wygra ten kto zdobędzie najwięcej punktów. Wszystkim szło dobrze, ale nie chcę się chwalić – mi najlepiej. To dzięki temu, że w domu często na niej tańczyłam. No i nie zgadniesz Pamiętniku, kto wygrał! Ja! W nagrodę dostałam takie coś jakby owacje na stojąco. Potem włączyliśmy stare karaoke, i śpiewaliśmy różne stare piosenki. Kiedy zegar wybił trzecią w nocy, odszukaliśmy dziesięć śpiworów, i ułożyliśmy się w nich na podłodze, w pokoju Klaudii. Za chwilę rozdała nam ona po kartce i długopisie. Najpierw zagraliśmy w państwa – miasta, potem w statki, a następnie w moja ulubioną grę – skojarzenia. Wszystkim powychodziły tak śmieszne historie, że przez dobrych dziesięć minut, tylko leżeliśmy i śmieliśmy się. Około czwartej lub piątej nad ranem położyliśmy się spać. Obudziliśmy się o 11:00. Mama Klaudii zrobiła nam na śniadanie pyszne gofry. Ale po godzinie nadeszła ta najtrudniejsza i najgorsza chwila – rozstanie. Wszyscy musieliśmy wrócić już do swoich domów. Kiedy tylko weszłam na korytarz, zobaczyłą mnie mama: - O jeny! Wyglądasz jak strach na wróble! – A to dlatego, ze mama jest przciwna malowaniu się w młodym wieku, ale ty pewnie już o tym wiesz, Pamiętniku. No cóż. To był najbardziej szalony i naj najlepszy dzień w moim życiu. Na pewno nigdy go nie zapomnę. Już teraz planujemy ponowny babsko – chłopski wieczór Bardzo zadowolona
paulis6 - bloog
2009-06-19
14:35
Sobota, 4 kwietnia, Mój pokój Nie wiem od czego zacząć. Podobno najlepiej od początku, no więc: Szczęśliwa dotarłam do szkoły na czas. Idąc spacerkiem, rozkoszowałam się piękną pogodą, i podśpiewywałam w myślach ulubione piosenki. Pierwsza była matematyka. Usiadłam do ławki, rozpakowałam się i rozejrzałam się po klasie.