wydarzenia

Amerykański dziennik o rakiecie pod Bydgoszczą: wskazuje wyzwania dla NATO

2023-06-02 8:35

- Konflikt potrwa jeszcze jakiś czas i nie będzie to ostatni raz, kiedy rakieta zboczy z kursu - powiedział Tom Karako, ekspert z zakresu bezpieczeństwa na łamach amerykańskiego dziennika „Wall Street Journal”. - Zanim faktycznie będziesz musiał zająć się problemem, otrzymujesz pewną liczbę ostrzeżeń - dodał.

Wtorkowy (30 maja) tekst na temat rosyjskiej rakiety odnalezionej przypadkowo w lesie pod Bydgoszczą dziennikarze nowojorskiego dziennika „Wall Street Journal” zatytułowali tak: Rosyjski pocisk manewrujący, który uderzył w Polskę, obnaża obronę powietrzną NATO.

Tekst ilustruje zdjęcie prezydenta Andrzeja Dudy, a z podpisu dowiadujemy się, że zwierzchnik sił zbrojnych RP odmówił rozmowy na temat incydentu, w którym rosyjska rakieta uderzyła w Polskę.

Jednak nie na wątkach związanych z przepychankami polskich polityków skupiają się amerykańscy dziennikarze. Nie szukają też odpowiedzi na pytanie, dlaczego polskie służby zaniechały poszukiwań i rakieta wystrzelona w grudniu została znaleziona przez przypadkową osobę w kwietniu następnego roku.

Podstawową kwestią, jaką roztrząsają amerykanie jest to, co rakieta, która wleciała w głąb Polski właściwie niepostrzeżenie i spadła w nieznanym służbom miejscu, oznacza dla NATO.

Dziennikarze i pytani przez nich eksperci podkreślają, że NATO musi być gotowe na scenariusze, gdy na terytorium kraju, który nie uczestniczy w wojnie, spadać mogą zabłąkane pociski.

- Konflikt cały czas trwa. Można spodziewać się sytuacji, w których pociski będą zbaczać z kursu - ostrzega na łamach "Wall Street Journal" Tom Karako z Centrum Studiów Strategicznych i Międzynarodowych w Waszyngtonie. - Zanim faktycznie będziesz musiał zająć się problemem, otrzymujesz pewną liczbę ostrzeżeń - dodaje.

W tekście amerykanów wybrzmiewa kwestia tego, że rosyjska rakieta Ch-55 (pocisk samosterujący, którego Rosja używał, by zwieść ukraińskie systemy obrony powietrznej) spadła blisko Bydgoszczy, gdzie działa Centrum Szkolenia Sił Połączonych (Joint Forces Training Center - JFTC).

- Rosyjski pocisk manewrujący, który wleciał do Polski w grudniu ubiegłego roku, spadł w lesie około 16 km od centrum szkoleniowego NATO, wskazując wyzwania dla obrony powietrznej Sojuszu - czytamy w tekście. I dalej, że wywołało to pytania w NATO, dotyczące tego, jak reagować na potencjalne zagrożenia z powietrza.

Dziennikarze przypominają, że 16 grudnia Ukraina zaalarmowała Polskę, że na tym obszarze działają rosyjskie siły powietrzne dalekiego zasięgu. Polski radar wykrył obiekt, ale myśliwce odrzutowe Sił Powietrznych USA F-15 stacjonujące w Polsce i dwa polskie MiG-29 lecące w tym rejonie nie dostrzegły go.

Powołują się na słowa przedstawiciela polskich władz. Powiedział im, że po zniknięciu pocisku z ekranów radarów polskie wojsko ustaliło, że nie ma on związku z atakiem nuklearnym, biologicznym lub chemicznym, ale nigdy nie przeprowadziło szeroko zakrojonych poszukiwań obiektu. Ale nawet pocisk, który przez pomyłkę wleci na terytorium NATO, może wywołać potencjalną eskalację.

Amerykanie piszą, że pociski manewrujące mogą działać nieprawidłowo w kilku sytuacjach:

  • jeśli operatorzy wprowadzą błędne współrzędne,
  • jeśli ich systemy pokładowe błędnie odczytają teren,
  • jeśli przeciwne wojsko emituje fałszywe sygnały GPS, aby zmylić instrumenty nawigacyjne - taka taktyka stosowana jest przez Ukrainę.

Autorzy przywołują dalej słowa wspomnianego Polaka. Miał powiedzieć, że chociaż zdolność obcego pocisku do uderzenia w Polskę wzbudziła wątpliwości co do jej zdolności do obrony swojej przestrzeni powietrznej, nie doszło do awarii operacyjnej. Dodał, że nie można podjąć decyzji o zestrzeleniu obiektu wykrytego przez radary tylko na podstawie danych radarowych.